Zoja (ancymon jakich mało, choć aspiruje do bycia Uroczą Księżniczką – och, klękajcie narody) i tajemniczo znikające papucie (akurat w kapciach, to po zamku Księżniczki nie chodzą, ani Król, ani Królowa. Nawet kucharka ma butki...). Ale, żeby skończyło się tylko na znikających kapciach, to byłoby dobrze. Do tych kapuci dochodzi cała historia (horror prawie i dramat) i Zoja w niej gra główną rolę. To aktorka w kapciach na scenie teatru w sztuce „Ciocia Anastazja i tajemnica bamboszy” (w tle domek cioci - bez niej - i puste ściany i chroboty zza ścian i podłóg i demony, ach małe sumiaste … istotki).
Ale po pierwsze, to ciśnie mi się na usta, by powiedzieć, że... chciałabym być taka, jak mała, acz rezolutna Zoja. Jej uśmiech i swoboda i gapiowatość są urocze. Ale i mądrość, bo to dzięki niej wszystko się odnajduje. I kapcie i buty na obcasie i lewe bambosze, a potem nawet prawe i meble, a nawet wielkie łóżko wodne cioci Anastazji. Bo, jak się okazuje, nawet urwipołcie skrzaty można odszyfrować i nieco ustawić (Zoja nie boi się małych pyrtków, co kradną papucie i pachną pieprzówką i lukrecją i nabijają się z jej przyjaciela Edgara. Choć wśród tych małych złodziei jest i Salceson i Musztarda – panowie obrośnięci jak stare dziady). I Anastazja tych małych ludków tak przerobi, że zrobi w konia i na swoim postawi i skończy się wojna (kapciowa) i złodziejaszki przestaną kryć swe łupy (a to spod łóżka, a to z korytarza, a to z walizki). A gdzie chowają? A pod podłogą. Jak się okazuje tu są skarby wszelakie. Nawet meble. I na strychu rządzą prawe kapcie, a dole lewe kapcie, a podział trwa od dawna...
Do czasu pojawienia się Zoi – i jej rodziców, bo i oni są w to wmieszani. Akceptują dziwności i niestworzone prawie historie, wierzą w skrzaty i duszki i ruchome papucie i co, to mówi ich córeczka zawsze biorą za prawdę.
O tej wspaniałej książce nie da się pisać poważnie. Samo czytanie bawi, relaksuje wnętrze, sprawia, że budzą się marzenia i ciepłe wspomnienia z własnego dorastania. I nachodzi chęć wspinania się po drzewach i jedzenia (spalonych) ziemniaków z ogniska. To książka, którą się smakuje i przeżywa, dosłownie. Oto nagle wskakujesz (nie wiedzieć kiedy) w kapcie Zoi (albo może w tenisówki, bo papucie Zoi już się gdzieś zapodziały. Można rzec – że dostały nóg) i masz długie włosy, które wchodzą ci w oczy i daleko (och, jakże daleko) ci do księżniczki.
Czytanie zachwyca i porywa. Anna Samborowska, autorka napisała książkę, którą każda dziewczynka, kobieta i babunia powinny przeczytać. I rodzice też. I ciocie i wujkowie. I dziadusie, nawet sąsiadka (zza ściany, co chodzi w brzydkich buciorach). Ale podczas czytania najlepiej (dobrze radzę) schować kapcie gdzieś w szafie, a tą zabezpieczyć jakimś zaczarowanym zamkiem otwieranym na hasło i złoty kluczyk.
Czytasz z wypiekami na twarzy. Ale jest tu (prócz zabawy) i poszanowanie rodziców i miłość i zrozumienie. Jest akceptacja i wiara w to, kim się jest. I, jak się okazuje, wakacje trwają cały rok. Może nie w domku cioci Anastazji (bo gołe podłogi i ściany nie są tym, co swój pięciogwiazdkowy dom), ale tu można żyć i uśmiechać się i mieć przebogate życie każdego dnia.
Tej książki nie można przegapić. To perełka dla każdego.
To cudowny lek na wszystko. Przez cały rok.
dziękuję nakanapie.pl