Mam wielki problem z "Balsamiarką", bo odkąd ją przeczytałam, nie mogę o niej przestać myśleć. Nie wiem też czy mam ją chwalić, czy ganić za zrujnowanie spokoju ducha. Ponieważ powieść Izabeli Kawczyńskiej jest historią niemożliwie bolesną.
"Odkąd pamiętam, jestem jak lalka. Duża, miękka lalka. Potrafię chodzić, sikać, mówić. Jeśli nacisnąć właściwy guzik, wołam "mama!", "tata!", śmieję się albo płaczę. Dobra ze mnie lalka. Udaję coś żywego, porządnie udaję. Robię to tak, że aż diablo boli"
Neurotyczna, nadmiernie wrażliwa bohaterka napawa smutkiem tak wielkim, że chce się ją przytulić i powiedzieć, że biczująca ją słowami apodyktyczna i niekochająca matka, nieodpowiedzialny ojciec i babka fanatyczka religijna, próbująca uczynić z buntowniczej wnuczki świętą, to nie koniec świata. Jednak to nieprawda i ta młoda zrujnowana psychicznie kobieta ma tego świadomość. I choć pragnie odrobiny szczęścia, to jej nie wychodzi, ponieważ wszystkie przykre doświadczenia zostawiają na niej piętno. Do tego dochodzi jeszcze zakazana miłość, jednodniowy mąż, epizod w wariatkowie i wiele innych dramatów, aż staje między wyborem pracy w prostytucji a pracy w kostnicy.
"W wieku dwudziestu siedmiu lat, mając za sobą kilka pogrzebów i innych kataklizmów o różnej skali, porzuciłam myśl o pracy w burdelu i na dobre zostałam dziewczyną od zmarłych."
Praca w prosektorium zamyka pierwszą część historii. Nie jest to wyraźny podział, niemniej jednak początek książki to wspomnienie nieudanego dzieciństwa i rozczarowania wieku dorastania. Te lata decydowały o życiu bohaterki, to wtedy ulepiono z niej kobietę, która zaistniałaby chłonąć emocje. Mimo że zajęcie w kostnicy nie wskazuje na dużą wrażliwość, to balsamiarka jak gąbka spija nieszczęście i jak anioł ostatniej posługi pielęgnuje ciała zmarłych. Z szacunkiem traktuje trupy, tak trupy, w książce Kawczyńskiej nie znajdziecie subtelnego słownictwa. Narratorka - smutna dziewczyna od zmarłych - nazywa rzeczy po imieniu. Jej swoboda i nazewnictwo może szokować i wywoływać mdłości. Czasami ma się wrażenie przesytu, ale ten nadmiar okropieństw atrakcyjnie ściera się z lirycznością i nostalgią. Nie zmienia to faktu, że w książce pełno jest odrażających opisów, w których krew i inne wydzieliny są stale obecne. Tak jak i zmarli w wyniku samobójstw, okrutnych mordów i przypadków zasługujących na Nagrodę Darwina. Jednak bohaterka niezrażona okrutnym obrazem śmierci widzi tylko piękno, ale do czasu... Na razie z pasją płucze trzewia, upycha ligninę w puste ciała i zaszywa wszystkie dostępne otwory umrzyków w imię dobrze spełnionego obowiązku.
Powieść Izabeli Kawczyńskiej ukazuje tę stronę życia, w której nie ma radosnego gwaru, słońca, epickich uniesień i śmiechu dzieci. Za to jest żałoba, gnijące ciała, nieszczęścia i depresja. Zderzamy się z tematyką, o której nie chcemy wiele wiedzieć. Co więcej ta sekretna strona odarta została z intymności i przedstawiona w sposób analityczny, ordynarny, z odrobiną czarnego humoru. Taka stylistyka często zniesmacza, ale też uzmysławia, że życie to nie słodki obrazek i że brzydota potrafi być piękna. Na mnie "Balsamiarka" zrobiła duże wrażenia, choć nie raz ściskało mnie w żołądku i miałam ochotę porzucić lekturę, ponieważ ilość nieszczęścia mnie przytłaczała. Dlatego uprzedzam, to nie jest lektura dla wrażliwych osób, ale dla ludzi, którzy radzą sobie i z koszmarnymi opisami, i dramatami, które sprawiają, że traci się wiarę w drugiego człowieka.