Milena Wójtowicz postanowiła opowiedzieć nam bajkę, ale jak na złość wszystko się pomieszało i nic nie idzie zgodnie z planem.
Salianka po swoim zmarłym ojcu odziedziczyła nie tylko zamczysko wraz z okolicznymi terenami ponurymi – które swoją drogą wyglądają, jakby przyśniły się Lovecraftowi – ale również problemy natury egzorcystyczno-psychicznej. W umyśle dziewczyny ciepłe i przytulne gniazdko uwiły sobie Wrota – potężne źródło magii oraz brama od piekła, przekazywane z pokolenia na pokolenie Strażnikom zasiadającym na tronie Twierdzy. Jakby sam demoniczny charakter zjawiska nie był wystarczająco problematyczny, Wrota mają własną osobowość. Odzywają się nieproszone, wytykają błędy w rozumowaniu, podsuwają dobre pomysły zupełnie nie w porę i nie potrzebują zgody, żeby przejąć kontrolę nad ciałem dziewczyny. Dodatkowo wystarczy chwila nieuwagi i zbyt szerokie rozwarcie, a przez Wrota zaraz przekradną się pragnące krwi potwory. Dla Salianki przejście graniczne dla demonów znajdujące się w głowie nie jest jedynym problemem… w zasadzie to żaden problem, bo dziewczyna z Wrotami naprawdę dobrze się dogaduje. Jako władczyni Twierdzy musi natomiast zmagać się z pałacowymi intrygami, oddziałami egzorcystów, lokalnym bohaterem, nieszczęśliwą miłością oraz krzywdzącymi stereotypami.
Punkt wyjścia dla Wójtowicz stanowi dark fantasy – w końcu miejscem akcji jest złowieszcza Twierdza, nad którą władze sprawuje zła czarodziejka z dostępem do nielimitowanych demonicznych zastępów. Dlatego nie dziwi, że autorka czerpie garściami z konwencji i solidnie zapożycza się u baśni. Wszystkie zagarnięte elementy jednak przeinacza i odwraca, a robi to głównie z myślą o naszej dobrej zabawie. Znajomo brzmiące schematy i motywy znane z dziesiątek bajek stanowią tutaj podstawę dla kolejnych komicznych sytuacji i nieporozumień. Bohaterowie świetnie zdają sobie sprawę ze stereotypów obowiązujących w podobnych historiach i nie leży im, że nie pokrywają się one z ich charakterami. Cały świat wraz z zamieszkującymi go postaciami zbudowany jest przy użyciu przeciwieństw oraz zabaw ze skojarzeniami – królestwo, zamiast płynąć sobie miodem i mlekiem, opiera swoją gospodarkę na wyprawach łupieżczych, a jeżeli do zamku wpadnie rycerz w lśniącej zbroi, to nie po to, aby ratować niewiastę, ale ściąć jej głowę, a ewentualną rękę zachować jako trofeum. Nawet zamieniony w żabę książę nie jest tutaj prawdziwym monarchą, a jedynie młodzieńcem, który pragnie ułatwić sobie uwodzenie dziewczyn. Tkwiąca pośród tego wszystkiego Salianka – która w zasadzie jest naprawdę miłą i sympatyczną, chociaż nieco nerwową dziewczyną – staje przed trudnym wyborem. Ze względu na piastowane stanowisko postrzegana jest jako wiedźma najgorszego rodzaju – taka z garbatym nosem i zamiłowaniem do jedzenia dzieci. Musi zdecydować, czy fatalny PR poprawić, czy może dać ościennym królestwom dokładnie to, co sami sobie wymyślili.
Przewrotne wykorzystanie konwencji to nie wszystko, co oferuje Wójtowicz. Nieraz przyjdzie nam się uśmiechnąć za sprawą uczestników wszystkich tych powykręcanych sytuacji. Autorka tworzy bohaterów sztucznych, przerysowanych, sztywnych i zachowujących się nie do końca tak, jak wymagałby tego fabularny schemat. Oczywiście zabieg ten jest jak najbardziej na miejscu i świetnie wpisuje się w całą koncepcję. Wrota za sprawą postaci, ich zachowań, relacji oraz dialogów przywodzą na myśl szkolną akademię, wystawioną przez uczniów, którzy grać nie potrafią i w zasadzie to im się chyba nawet nie chce. W powierzone role wchodzą w przesadny sposób, niezbyt subtelnie łącząc niechciejstwo z uwypuklaniem stereotypów. Wychodzi to na tyle dobrze, że historii brakuje jedynie sitcomowego „śmiechu z puszki”, który pięknie kwitowałby kolejne komiczne sytuacje – a tych w książce jest całe mnóstwo.
Historia za sprawą ciekawie przedstawionych bohaterów, przewrotnych pomysłów i igrania z konwencją oferuje naprawdę dużą dawkę solidnej zabawy. Saliankę, której nieraz przyjdzie załamać ręce z powodu otaczającej ją głupoty postaci drugoplanowych, można szybko polubić. Demony mimo krwiożerczych zapędów okazują się naprawdę sympatyczne, a spotkania z lokalnym He-Manem czy podstarzałą czarodziejką-nimfomanką nieraz wywołają szeroki uśmiech. Absurd goni absurd, a Wójtowicz ze schematów i stereotypów wyciska wszystko, co się tylko da. Wrota niedomagają jednak pod względem fabuły. Historii brakuje właściwej osi wydarzeń, a cała powieść przypomina raczej luźno powiązane wątki. Kolejne wydarzenia rzadko kiedy następują po sobie w jakimś sensownym związku przyczynowo-skutkowym. Taki brak fabularnego szkieletu sprawia, że nie wiadomo, dokąd właściwie zmierza cała historia, przez co w końcówce może już nieco nużyć. Jednak ze względu na humorystyczny charakter oraz nieustające nawet na chwilę żarty i gatunkowe kuksańce można Wrotom wybaczyć to naprawdę niewielkie niedociągnięcie.
Drogi wędrowcze! Tak, Ty! Skoro dotarłeś/aś aż tu, to znaczy, że Ci się spodobało. W takim przypadku koniecznie zajrzyj na
RuBryką Popkulturalną. Tam znajdziesz jeszcze więcej ciekawych tekstów, dyskusji i okazji do żartów!
RuBryka Popkulturalna ocenia: 8/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu Nerdheim.pl