Perth i jego aglomeracja to najbardziej odizolowane miasto świata, a słońce świeci tam przez wiecej dni w roku, niż gdziekolwiek indziej. Jacek Kaczmarski wyemigrował do Australii w 1996 roku i mieszkał w tamtych stronach ze swoją rodziną przez kilka. W miejscowości Two Rocks, na północ od Perth, gdzie usytuowany był dom Kaczmarskiego, najprawdopodobniej znajdowała się tytułowa plaża dla psów, choć wzdłuż całego wybrzeża regionu Australii Zachodniej jest ich wiele. Praktycznie co kilkanaście kilometrów można trafić na plażę przeznaczoną do spędzania czasu ze swoimi czworonożnymi przyjaciółmi.
W książce "Plaża dla psów" splatają się losy kilkunastu mieszkańców Perth o szeroko pojętym pochodzeniu europejskim (Polak, Grek, Angielka, Rosjanin) oraz powiązanym z reżimami komunistycznymi. Autor wplata wątki o tym, jak każdy z nich dotarł do Australii, przed czym uciekali, czego szukali, co ostatecznie znaleźli i jak dalej dźwigali swój bagaż doświadczeń. Powieść Kaczmarskiego można traktować jako pewnego rodzaju pamiątkę po czasach i ludziach lat 90-tych w Australii. Od tego czasu kraj ten zmienił swoją politykę imigracyjną. W latach 80-90-tych rząd Australii koncentrował się, w dużym stopniu, na przyjmowaniu obywateli z Europy Wschodniej czyli z Polski, z byłej Jugosławii. Zdawałoby się, że docierając na słoneczną australijską plażę skąpaną w falach turkusowego oceanu, wszelkie wspomnienia m.in. z życia w bloku wschodnim, bohaterowie pozostawią gdzieś daleko za sobą albo chociaż w samochodzie na parkingu. Niestety, z każdą stroną powieści, ich problemy zdają się coraz bardziej komplikować.
"Plażę dla psów" czytałam na raty i to w bardzo rozległym przedziale czasowym. Napisana jest przystępnym, choć zdecydowanym, męskim językiem, który jest charakterystyczny i typowy dla wielu piosenek Kaczmarskiego czy powieści "Autoportret z kanalią". W innych aspektach, książka ta okazała się nieco odmienna od znanej mi większości twórczości Jacka, ale mimo wszystko to cząstka jego życia dopełniająca całości.