Nie ma ich dużo. Trzeba, tak statystycznie, minąć jakieś 800000 ludzi, by trafić na jednego (*). Kiedyś szansa rosła na takie spotkanie w rejonach daleko od świateł podczas bezchmurnej nocy. Dziś, gdy wszystko się zmienia szybko, to i przedstawiciel tego zawodu, uznawanego za romantyczny, inaczej funkcjonuje. Nie pracuje z emblematyczną lunetą, nawet teleskop z okularem rzadko widuje, czasem nie bywa już w obserwatoriach przez lata, nie zarywa nocy, a nawet nie jest bardziej biegły w konstelacjach, niż ‘zwykły’ miłośnik kosmosu. Mimo wszystko jest wciąż astronomem. Ponieważ można mieć długie i piękne życie bez bezpośredniej interakcji z jakimkolwiek badaczem kosmosu, to społeczne wyobrażenia o codzienności przedstawicieli tego podobno najstarszego zawodu (**) są dalekie od prawdy. Młoda astronomka Emily Levesque napisała potrzebną i chyba fascynująco odkrywczą książkę, szczególnie biorąc pod uwagę stereotyp ‘pana z lunetą’ (***). Jej „Obserwatorzy gwiazd. Opowieści o współczesnych astronomach” to po części autobiografia, po części zbiór anegdot, społecznych środowiskowych faktów przekazanych autorce przez koleżanki i kolegów. Publikacja, najprecyzyjniej pisząc, odpowiada na pytanie – jak zmieniło się życie zawodowe astronomów w ostatnich dekadach. W związku z tym, to tematyczny unikat na polskim rynku. (****)
Bardzo pozytywne zaskoczenie z lektury wynika z lekkości języka, wielości zabawnych, ciekawych, przemyślanych historii, anegdot i umieszczenia ważnych obserwacji o zmienności świata astronomów. To ciekawa równowaga na kilku poziomach. Jest detal i ogólna synteza. Jest trochę własnych doświadczeń astronomki i sporo przywołanych historii innych. Choć to pierwsza popularyzatorska publikacja Levesque, to wcale nie widać tremy. Niemal nie ma wpadek. To zapewne zasługa rozmów z wspaniałymi starszymi kolegami i koleżankami, których jest ponad 110 (pełna lista nazwisk – na końcu książki). Szczerość w opowiadaniu o sukcesach, ale głównie wpadkach własnych i błędach, zasługuje na wspomnienie, bo nie każdy lubi się tak odsłaniać (str. 93):
„Gdy już uznaliśmy marnowanie czasu przy teleskopie za czyn zasadniczo karygodny, jedynym błędem gorszym od niedokonania obserwacji jest obserwowanie niewłaściwego obiektu.”
Choć nieprzespane noce, zaklinanie pogody, kawa w hektolitrach, zmagania ze złośliwością przedmiotów martwych budujących teleskop,… - wszystko to odchodzi częściowo do lamusa, to klimat ‘klasycznej pracy’ przebija się w humorystycznych stwierdzeniach badaczki (str. 99):
„Romantyczny nastrój dopada nas również około godziny trzeciej w nocy. Wtedy, nie zważając na piękno wszechświata, większość badaczy zastanawia się, czy światło z nieba rzeczywiście dorównuje urodą poduszce.”
Nie dam rady (a raczej nie wypada, nie należy) przytoczyć wszystkich wpadek, pomyłek, każdej pomysłowości w improwizowaniu, szaleństw zmagania się z czasem by złapać szybko-zmienne zjawisko. Podam jednak kilka charakteryzujących ten akurat zawód. Najwyżej położone obserwatoria to rejony raczej dla wytrenowanych alpinistów (na Hawajach teleskopy są na prawie 4300 m n.p.m.) niż ‘nizinnych naukowców’ (str. 139):
„Kilka osób opowiedziało mi nawet o ciekawym, lecz zdecydowanie wykraczającym poza zalecenia użyciu zbiorników z tlenem: wychodzimy na zewnątrz, spoglądamy w górę na to, co cierpiącemu na głód tlenowy mózgowi wydaje się zupełnie zwyczajnym nocnym niebem, a następnie zaciągamy się tlenem i obserwujemy, jak nad nasza głową rozkwitają gwiazdy.”
Na ważnym poziomie opowieści, rozgrywa się historia o zmienności nauki jako takiej, szczególnie że astronomia jest nauką specyficznie eksperymentalną. W ciągu ostatnich 60-ciu lat, do których sięga astronomka, w pracy z kosmosem wydarzyła się rewolucja obserwacyjna. Kiedyś często w nocnych i zimnych warunkach zdarzało się, że z powodu łzawienia, skóra przy oku przymarzała do metalowego obiektywu. Wtedy odkręcało się tę część i szło z nią ‘odtajać’ do ciepłego pomieszczenia (str. 141). Teraz można siedzieć przy własnym komputerze w domu sterując setkami ton teleskopu oddalonego o tysiące kilometrów w zupełnie innej strefie klimatycznej. Wszystkie te przełomy technologiczno-logistyczne autorka opisuje ciekawie i pasją osobistych doświadczeń. Jeszcze nie tak dawno zdjęcia robiło się na naświetlanych szklanych płytach z emulsją światłoczułą (które pękały, raniły, …). Potem pojawiła się elektronika i odbiorniki CCD, specjalizacja i technicy, którzy przejęli wyłączność nad operowaniem sprzętem wartym grube miliony dolarów, aż po dynamiczny system kolejkowania dostępu do czasu teleskopu i zupełnie automatyczne teleskopy, które niemal nie potrzebują ludzi do realizowania zadań obserwacyjnych. Wciąż jednak pozostaje człowiek, nie tylko jako obowiązkowy składnik interpretacji zebranych informacji. Ona/on, jako astronom, kocha istotę własnej pracy, z chęcią czasem wraca do ‘aktywności retro’ i z pokorą pieczołowicie zbiera te fotony, które być może po burzliwym procesie, który je stworzył, wędrowały przez miliardy lat świetlnych by trafić – do oka, do zwierciadła, na detektor elektroniczny, przetworzyć się w bit i pojawić na komputerze. Nie ważny sposób – ważne, że rozumiemy coraz lepiej przesłanie z gwiazd ‘opowiadających swoje dzieje’. Samo pytanie o cel pracy, motywacje i niestrudzoną potrzebę zmierzenia się z nieznanym, to główne zadanie książki (str. 330):
„’Dlaczego’ zazwyczaj składa się z trzech odrębnych pytań. Dlaczego my jako jednostki postanowiliśmy studiować astronomię? Dlaczego warto w nią inwestować? I dlaczego ludzkość powinna zajmować się astronomią?”
Z wielu ciekawie podanych informacji, na szczególne wspomnienie zasługuje opis optyki adaptacyjnej (str. 197), która sztukę trudnej obserwacji naziemnej przeniosła na kolejny poziom wysublimowania. Zresztą lista obiektywnych niedogodności jest długa i przewija się przez całą książkę. Trafnie i sugestywnie przywołane przykłady bardzo trudnych do wyjaśnienia artefaktów obserwacyjnych, to jedna ze zmor i wyróżnik astronomii. Przedyskutowane problemy z dostępem kobiet do zawodu w połączeniu z większą otwartością na odmienności kulturowe (nie tylko mężczyźni ameryko-europejskiego pochodzenia lubią wywalczyć czas na dużym teleskopie) stanowią z kolei składnik ogólnych trendów środowisk akademickich.
Chciałbym, by książkę przeczytał każdy, kto lubi kosmos, a jednocześnie czuje że nie do końca ma świadomość, jak bardzo astronomia się oddaliła od czasów, gdy w bezsenne noce tkwiło się z oczami przyklejonymi do teleskopu. Z obowiązku muszę wspomnieć, że pewne części były nieco zbyt rozbudowane (opis stratosferycznych obserwatoriów – balonowych i samolotowych). Mniej by mi to przeszkadzało, gdyby z kolei znalazły się inne treści. Levesque nie wspomniała o kosmicznym teleskopie Webba i bardzo ważnej misji Gai, która wykonuje od lat ogromną pracę astrometryczno- spektroskopową na miliardach gwiazd. Jest to o tyle ważne jako zaburzony wybór, że jednocześnie wspomniała o planowanym (otwarcie w 2024) automatycznym teleskopie imienia Very Rubin, który podobne przeglądy nieba ma dokonywać z ziemi. Tłumacz i konsultant w kilku miejscach uzupełnili proste fakty w przypisach. Zapomnieli jednak dodać wzmiankę o radioteleskopie Arecibo, który spektakularnie zawalił się (co byłoby o tyle wskazane, że astronomka ciekawie pisze o podobnym zdarzeniu z mniejszą 90-metrową anteną Grenn Bank, a o samym Arecibo wspomina wyłącznie w związku z faktem uszkodzenia czaszy, które poprzedziło o kilka miesięcy całkowitą destrukcję z grudnia 2020, tuż po oddaniu publikacji do wydawnictwa). Myśląc o zupełnie początkujących w astronomii czytelnikach, trochę szkoda, że nie dostali krótkiego wstępu o różnych typach teleskopów z rysunkami ogólnego planu ich budowy. Pojawiają się pojęcia ‘ognisko główne’, ‘ognisko wtórne’ – wyjaśnione dobrze. Jednak rysunki pomogłyby w zobrazowaniu idei. Do tego niewprawiony czytelnik z opisu teleskopu Licka (str. 56-57) nie dowie się, że to chodzi w zasadzie o lunetę (*****).
„Obserwatorzy gwiazd” to nietuzinkowa pozycja bardzo interesująco podana. Są detale, w większości dotyczące zaplecza pracy, bez technicznych zawiłości (np. koszt doby pracy teleskopu dochodzi do 50000 $, co pokazuje w jakim stresie i z jakim namysłem trzeba budować plan badań). Levesque równolegle przeplatając kilka narracji, utrzymuje zaciekawienie czytelnika do samego końca. Czasem opowiada o sobie, jak z emocjonalnością dziecka dzieli się fascynacjami, przywołuje z zażenowaniem porażki formalne, czasem przypomina spektakularne sukcesy kolegów. Jest w każdym elemencie autentyczna i chyba zjednuje odbiorców w każdym elemencie.
Jeśli więc zapytacie astronoma znienacka o gwiazdę, którą akurat dostrzegliście na nocnym niebie, to nie oburzajcie się, jeśli nie będzie znał nazwy (to nie średniowieczna scholastyka, gdy myślano, że samo nazwanie czegoś wystarczająco to coś tłumaczy). Układ obiektów na niebie jest przypadkowy (precyzyjnie znany, ale przypadkowy w związku z ziemską lokalizacją galaktyczną), a do poszukiwania konkretnych gwiazd i galaktyk ma on na co dzień maszyny, które to zrobią błyskawicznie, idealnie i bezmyślnie. Porozmawiajcie z nim raczej o pęknie kosmosu, o śmierci niebieskich nadolbrzymów o budowie przypominającej cebulę, o mieszaniu się pozostałości po wybuchu supernowej, o rotacji niewyobrażalnie gęstych pulsarów, o fotonach, które po milionie lat podróży wewnątrz Słońca uderzają ciepłem w nasze policzki, o zderzeniach gwiazd neutronowych podczas których powstaje materia czarująca nas u jubilera (to znaczy - złoto), itd. Jeśli nie będzie akurat głodny i nie pędzi na konferencję, wykład czy do komputera oglądać dane z ostatniej sesji teleskopu oddalonego o tysiące kilometrów, opowie Wam o tym wszystkim z pasją dziecka. Będzie przy tym niemal tak samo zafascynowany przedmiotem rozmowy, jakby o tym słyszał i mówił pierwszy raz w życiu.
Jeśli astronomia nie jest Ci obojętna, musisz przeczytać tę książkę!
Ponieważ nie biorę pod uwagę własnych potrzeb w temacie, ale skupiam się na innych czytelnikach, ostateczna nota musi być wysoka.
BARDZO DOBRE – 8/10
=======
* Szacuje się, że astronomów na świecie z tytułem doktora jest jakieś 10000. Z tego niemal 30% to kobiety. W książce historyczny problem równoprawnego dostępu kobiet do zawodu stanowi ważny wątek. Żeńskie końcówki zastosuję, gdy będzie chodziło o same kobiety, a męskie – dla całego zawodu, by nie wydłużać tekstu zwrotem ‘astronomka i astronom’. Jeśli będzie chodziło wyłącznie o mężczyzn, dam znać jednoznacznie, lub wyniknie to z kontekstu.
** Sami astronomowie sugerują żartem, że w związku z ‘gatunkowymi cielesnymi potrzebami przedwiecznymi’, palma pierwszeństwa należy się innej ‘profesji’.
*** Z reguły jest bardzo subtelna różnica między bliskimi specjalnościami. Ważne tu rozróżnienie między ‘astronomem’ i ‘astrofizykiem’ uległo zatarciu w XX wieku. Jednak da się je oddzielić czasem. W zasadzie każdy astronom jest astrofizykiem. W kontekście książki, rozpatrywana jest prawie wyłącznie strona obserwacyjna ich pracy (zbieranie danych i ich analiza redukcyjna). To część aktywności, którą można zwać ‘sensu stricto astronomiczną’. Najczęściej w kolejnym etapie, każdy taki badacz przystępuje do analizy interpretacyjnej wyników pod kątem fizyczności zjawisk. To z reguły faza pracy nad publikacją. Wtedy zazwyczaj staje się on ‘rasowym astrofizykiem’.
**** Istnieje kilka publikacji polskich astronomów, którzy w formule biografii czy wspomnień dotykają podobnej tematyki. Nie było jednak do tej pory kompleksowego przeglądu ‘obserwacyjnego życia’ astronomów w kontekście zmienności interakcji z głównym narzędziem pracy, czyli teleskopem, przez dekady z doprowadzeniem opowieści do epoki pełnej automatyzacji procesu pomiarowego.
***** Autorka niezbyt jasno uświadamia, że mamy dwa rodzaje układów zbierających światło obiektów kosmicznych. Tak zwane lunety (refraktory) mają soczewki, przez które przechodzi światło i skupia się w okularze. Teleskopy ‘właściwe’ (reflektory) mają dla odmiany zwierciadła, które odbijają światło kierując je również do okularowego układu.