Teagan McNeel od najmłodszych lat odczuwała obecność niewidzialnej osoby obok siebie. Gdy nie mogła spać, bała się lub miała do rozwiązania skomplikowany problem, ten ktoś sprawiał, że czuła się pewna siebie i bezpieczna.
Choć był obecny przy niej niewidzialny obrońca, z biegiem lat do jej snów zaczęły przekradać się koszmary... Czuła jak zaczyna otaczać ją ciemność, ktoś ją obserwuje...
A na dodatek nie mogła pozbyć się wspomnienia trzepoczących czarnych skrzydeł w głębi jej pokoju.
Ta z pozoru normalna nastolatka, miała stać się kluczowym elementem w walce pomiędzy aniołami światła, a aniołami ciemności.
Zanim to jednak nastąpi Tea spotyka na swojej drodze Garreth'a – swojego anioła stróża, a także Hadriana – charyzmatycznego bliźniaka samego Lucyfera, który nie cofnie się przed niczym by przeciągnąć Teagan na stronę zła.
Jak Tea poradzi sobie z rodzącym się uczuciem do Garreth'a oraz niebezpiecznym przyciąganiem Hadriana?
Przekonajcie się sami.
Historia opowiedziana przez Jennifer Murgia jest inna niż czytane przeze mnie do tej pory książki o aniołach. Znajdziemy w niej nie tylko dobrze nam znany schemat: śmiertelna dziewczyna + chłopak anioł/wilkołak/wampir + trochę niebezpieczeństwa = wielka miłość. Ukazana przez autorkę walka aniołów, tych dobrych i złych, anielskie symbole, aniołowie – stróże, to wszystko jest ukazane w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Fabuła utworu jest czasami przewidywalna, nie ma również jakiś niesamowitych zwrotów akcji, ale są również momenty wbijające w fotel.
Polubiłam głównych bohaterów.
Teagan za to, że nie jest kolejną słodką laleczką, które potrafią tylko wzdychać i płakać jakie to one nieszczęśliwe. Jest dziewczyną z krwi i kości, z wadami i zaletami, poza tym jest jak każda nastolatka: ma dobre i złe dni. Kocha Garreth'a, ale coś przyciąga ją również do Hadriana, co przecież jest zrozumiałe ( chyba każda z nas miała chwile słabości widząc przystojniaka, tak różniącego się od jej wybranka serca). A co najważniejsze: nie poddaje się i walczy do końca.
Zarówno Garreth, jak i Hadrian są aniołami. I na tym ich podobieństwo się kończy. Każdy z nich wybrał jednak inną drogę, co innego ceni, inaczej wygląda oraz się zachowuje. To dzięki tak drastycznej różnicy Tea ma mętlik w głowie ( nawet święty może zawahać się w obliczu tak pociągającego zła, jakim jest Hadrian).
Osobiście z utęsknieniem czekałam na momenty, kiedy na scenie pojawiał się anioł ciemności...
„Był niezwykły. Powinnam być szczera wobec samej siebie. Nadal uważałam, że Garreth to moje najdoskonalsze marzenie w ludzkiej postaci, ale kiedy Hadrian wyszedł z cienia, jakby zajmując swoje miejsce na środku sceny, nie potrafiłam od niego oderwać oczu i ta świadomość przygniotła mnie jak tona cegieł. Ciemny strój podkreślał każdą linię jego idealnej sylwetki. Stał nieludzko nieruchomy i patrzył mi prosto w twarz mrocznym, świdrującym spojrzeniem. Oczy miał tak ciemne, że nawet z tej odległości widziałam,jak źrenica i tęczówka zlewają się w jeden czarny krąg. A przy tym były głębokie i zimne. I choć jego pełny determinacji wzrok przyprawiał mnie o dreszcz, nie potrafiłam odwrócić głowy. Magnetycznego przyciągania tej zagadkowej ciemności nie da się opisać słowami; wywarł na mnie takie wrażenie, że byłabym gotowa zrobić wszystko, o co by poprosił - gdyby się odezwał. Ale on tylko na mnie patrzył.”*
Uwielbiam mrocznych bohaterów, mają w sobie coś takiego, co przyciąga. Są o wiele ciekawsi, niż ci pozytywni ( pozbawieni jakichkolwiek wad). Hadrian mnie zaintrygował, niby był pozbawionym skrupułów draniem, któremu zależy tylko na zwycięstwie, a jednak można było dostrzec w nim tę odrobinę światła...
A może był to tylko dobry kamuflaż...
„Nachylił się nade mną i wziął mnie za rękę; teraz jego dłoń wydawała się cieplejsza. - Obawiam się, że wyrządziłem dużo zła na świecie, do którego należysz. Jeśli niebo da mi drugą szansę... - Odwrócił wzrok i nie dokończył. Zbliżył się do mnie i jego oczy odbiły światło. Po raz pierwszy zauważyłam, że spod ich czerni przebija zieleń. Ciemność się rozpraszała i uwalniała światło, którym kiedyś był; światło wyzwalało się od tego, co tak długo nad nim panowało. Był piękny(...)”*
Garreth... Anioł światła zakochany w ludzkiej dziewczynie, który pragnie chronić ją przed złem. Ma w sobie niewyczerpalne źródło dobroci i naprawdę jest w stanie się poświęcić, aby uratować ukochaną. Trzeba przyznać, że ciacho z niego, na taki niebiański sposób ( te złote loczki i niebieskie oczy).
„Dokładnie na wprost mnie stał wysoki chłopak o delikatnych, a jednocześnie wyrazistych rysach; nie mogłam nie zauważyć, jak promienie słońca rozświetlają jego złociste włosy. Loki wiły się luźno wokół twarzy, chwytając plamki światła, które padało na nas między gałęziami. Ale... jego oczy. Były niewyobrażalnie ciepłe, w najgłębszym odcieniu akwamaryny... i nieludzko hipnotyzujące. Nagle dudnienie w głowie zniknęło, czułam tylko, jak przepływa przeze mnie kojące ciepło.”*
Książkę czyta się szybko, język jest zrozumiały, bez jakiś metafor czy poetyckich porównań. Trochę denerwowały mnie opisy codziennych czynności ( ubrałam to i tamto, a na śniadanie miałam… ), jest to jednak do wybaczenia, bo nie wpływa zbytnio na całość opowiadanej historii. Autorka mogła troszkę więcej czasu poświęcić przyjaciółce Teagan ( czegoś mi tutaj zabrakło, Tea za łatwo zaakceptowała nową rzeczywistość). Podobał mi się pomysł z liczbą 8, tym co symbolizowała i jak dużą rolę odegrała w całej historii.
Książkę mogę polecić każdemu, nie tylko fanom anielskich opowieści. Można ją czytać wieczorami na kanapie, a także podczas wakacyjnego wyjazdu. Jest to historia godna polecenia i wyróżniająca się na tle innych o podobnej tematyce.
"Gwiazdę anioła" uważam za naprawdę dobry debiut.
Polecam!
* fragment "Gwiazda anioła" - Jennifer Murgia