Książka o uczuciu tak silnym, które potrafi przetrwać mimo całego zła, jakie nawiedza zakochane istoty. To mnie w niej urzekło. Pełna uczuć i miłości książka, która zachwyci każdego, kto wierzy w prawdziwe uczucie i istnienie dwóch jednakich połówek, które muszą być ze sobą. Mimo wszystko. Nie patrząc na poszczególne wady książki, to przyszło mi do głowy po zakończeniu książki. A teraz...zajmijmy się resztą. Ze szczegółami. :D
Hm...po przeczytaniu tylu książek o aniołach, akurat ta jakoś specjalnie mnie nie połechtała. Nie wiem, czasami mi się wydaje, że mam zbyt wygórowane oczekiwania co do książek, a po przeczytaniu jest tylko niewybuch. Dobra przyznaję bez bicia, oczekiwałam czegoś na miarę Upadłych czy Szeptem. Nie dostałam tego w 100%, gdzieś tak w 70%. Co prawda do 100 strony jakoś mało się dzieje i długo mi się to czytało (dobra, dobra wolałam ogladać seriale - hej też czasem potrzebuje nie nie robić i tylko gapić się w ekran :D), ale potem (czyli wczoraj) było już lepiej. Jestem wielką fanką miłości od pierwszego wejrzenia itd, ale już kompletne zatracenie się w uczuciu zaledwie po kilku godzinach jest miażdzące dla mojego umysłu. Albo jestem zazdrosna. Hm...muszę to przemyśleć.
................
Ta...nie poruszajmy już tej kwestii. Za bardzo boli. :)
No dobra. Rozumiem czemu Teagan i Garreth zakochali się w sobie tak szybko. Bo tak naprawdę znali się od zawsze i zawsze ze soba wszędzie byli. Choć nigdy ze sobą nie rozmawiali, a Teagan nie widziała chłopaka na własne oczy. A czemu? Bo Garreth to anioł stróż. Anioł, który od zawsze był strażnikiem Teagan. Czyli wychodzi na to, że zawsze coś do siebie czuli, choć nie mieli o tym pojęcia. Hm...fajnie by było obudzić się któregoś dnia i poznać swojego anioła stróża, który zawsze był ze mną. Eeee...stop. Jednak po przemyśleniu, czyli po przypomnieniu sobie, jakie głupoty wyprawiałam w swoimi życiu, wolałabym żeby żaden anioł tego nie widział, albo przynajmniej żebym ja nie musiała go widzieć po tym wszystkim co on widział. Yyyy jeśli rozumiecie o co mi chodzi. :D:D Taaa...chyba muszę skończyć z osobistymi treściami we wpisach.
A wracając do książki. :) Teagan i Garreth w końcu się poznają i mają tylko kilka dni by być ze sobą. Bo nadciąga zło. Zło w postaci anioła ciemności, który pragnie władzy. A dostanie ją, gdy zniszczy wszystkich strażników ludzi. Ale...no właśnie...zawsze jest jakieś ale. Teagan jest kluczem do zwalczenia zła. Ale dopiero po jakimś czasie się o tym dowiaduje. A w międzyczasie traci coś ukochanego (w sumie jakoś mało cierpiała z tego powodu, ja bym chyba umarła na jej miejscu).No i pojawia się ktoś inny. Ten drugi. :D
Historia Teagan jest ciekawa, ale dopiero gdy dziewczyna dowiaduje się kim jest. I dopiero wtedy akcja książki nabiera tempa, w takim stopniu, że chwilami aż się gubiłam, bo działo się tyle i tak szybko (hm...albo to muzyka nie pozwalała mi się skupić, gdy puszczałam ją na maxa :D). No więc Teagan musi walczyć o swoją miłość, o samą siebie i o ocalenie świata (tak można rzec). Tylko czy będzie w stanie wykonać czyn, którego bardzo się boi i czuje, że nie będzie w stanie go wykonać. Czy będzie chciała niszczyć coś czego głęboko pragnie? Czy ważniejsza będzie dla niej czysta miłość czy niepokojące zauroczenia? Jak Teagan dokona ocalenia? I czy w 100% zniszczy to co zniszczyć musi? Dowiecie się czytając książkę. :D
Polecam, bo mimo wszystko dobrze się przy niej bawiłam. Czyta się ją bez problemów i no cóż jest o aniołach. :D Może nie jest ona najlepszą anielską książką, ale daje rade. A szczerze przyznam, że mam ochotę przeczytać kontynuacje. I mam nadzieję, że niedługo się ona u nas pojawi. :D