Staram się wybierać książki, które otrzymuję w prezencie. Jestem wybredny. To był strzał w ciemno (a w dziesiątkę). Natknąłem się w sieci na okładkę, nazwisko i opinię - nie zawierającą streszczenia - kogoś, czyje zdanie wydało mi się sensowne.
Zamówiłem tę książkę w jednym, olbrzymim tomie - 1114 stron, malutką czcionką. Od pierwszych słów wpadłem w zachwyt - to jeszcze ktoś tak pisze! Rozkosz nie mijała, a ja czytałem dalej jednocześnie obawiając się, czy czar nie pryśnie.
Moje obawy na szczęście się nie sprawdziły. Zanurzywszy się w tej rzece ambrozji literackiej płynąłem wciąż zaczarowany aż do przykrego wynurzenia, nie trafiłem na żadne mielizny, nie zawiodłem się nawet przez sekundę. Kamieni milowych, jeśli by tak nazwać zdarzenia w fabule jest tu tylko kilka: wizyta u mentora i w jego bibliotece, dyskoteka i zatrucie, Perez Nuix, Madryt i pożegnanie, choć nie dla Jaime, jego czeka z pewnością coś jeszcze w tej historii...
I choć te kamienie milowe, albo raczej boje (trzymając się wcześniejszej metafory) nie stanowią tylko i wyłącznie pretekstu do snucia rozważań, nie, są same w sobie ciekawymi i istotnymi wydarzeniami w życiu bohatera, to jednak prawdziwie istotne są w tej lekturze rozmyślania Mariasa nad tym co się stało, a co nie, nad tym co się wydarzy, albo wydarzyć może.
Właśnie zdałem sobie sprawę z tego, że ta recenzja może zniechęcić zamiast zachęcić do czytania... Nie dajcie się zwieść, to tylko mnie nie starcza umiejętności by oddać kunszt i atrakcyjność Twarzy (już dziś)!
Jest to powieść wciągająca bez reszty, wszystkie wątki splatają się w całość (autor, jak jeden z jego bohaterów, nigdy nie gubi wątku), nic nie pozostaje niedokończone lub oderwane, niepotrzebne. Marias jest mistrzem frazy, pisze kunsztownie i jednocześnie przejrzyście, niezależnie od tego z ilu segmentów składają się jego zdania.
Czytałem to długo, bo nie ma sensu pędzić przez salę, która jest architektoniczną perłą, w której zgromadzono tak wiele wybitnych dzieł sztuki, która odsyła wielokrotnie do innych sal (książek, filmów, zdarzeń w historii). Często zatem odkładałem tę książkę na chwilę lub chwil kilka by się zamyślić lub poszperać - ja takie uruchamianie czytelnika przez piszącego uwielbiam. Część z wątków, do których Marias odsyła lub które przywołuje była mi znana, z innymi zapoznałem się w trakcie lektury. Książka pełna jest scenariuszy do osobnego rozwinięcia (mimo 1114 stron?), coś, co przypomina mi Ciotkę Julię i skrybę Llosy, tyle że inaczej niż w przypadku tej ostatniej, Twoja twarz nie pozostawia niedosytu. Jest w niej też wiele zabawy językiem, etymologicznych analiz, porównań angielskiego i hiszpańskiego w tym zakresie. Bywa refleksyjna, smutna do łez, ale i przezabawna, chwilami śmiałem się w głos.
Marias z Twoją twarzą jutro dołącza do grona moich najukochańszych pisarzy, albowiem pozwalam sobie odnajdować w ich dorobkach wspólne cechy, które sprawiają mi największą czytelniczą przyjemność. Javier, powitaj zatem Marcela i Italo, Panowie, oto dołączył do Was ktoś jeszcze, jakże dla mnie nieoczekiwanie...