"Nawet najbardziej nieśmiały i samotny mężczyzna, który tylko burknie coś do swojej gospodyni, jeśli w ogóle natknie się na nią w ciągu dnia, nawet najbardziej lekkomyślna i tępa kobieta o ptasim móżdżku, nawet najmniej ciekawe i nietowarzyskie dziecko, najbardziej zamknięte w sobie w całym kraju, każdy coś o czymś wie, bo słowa, niestrudzona infekcja, rozsiewają się bez żadnej pomocy i pokonują każdą przeszkodę, i szerzą się i przenikają bardziej, dużo bardziej, niewysłowienie bardziej, niż może to sobie wyobrazić człowiek, ktokolwiek. Żeby to coś wychwycić i zrobić z tego użytek, wycisnąć do ostatniej kropli, potrzebne jest jedynie wyczulone ucho detektywa i szybko kojarzący, agresywny umysł." s. 321
Powyższy cytat świetnie opisuje prozę Mariasa. Ja chyba jednak nie mam wyczulonego ucha detektywa ani szybko kojarzącego, agresywnego umysłu. Autor natomiast rozsiewa słowa ponad miarę. Jego pisanina to istna infekcja, trudna do zniesienia. Jedno jest pewne, nie można panu Javierowi odmówić talentu literackiego. Pisze pięknym językiem, długie zdania, ale na tyle jasno, że czytając nie gubiłam się i nadążałam za tokiem myślenia. To, że zdania w tekście się powtarzały, to nic. Co jakiś czas czytałam te same zdania, które wracały natrętnie, jakby autor nie mógł się ich pozbyć. To, że spora część treści była pusta i bez sensu, to już inna sprawa. I stąd tak niska moja ocena. Nie wiem, czy autor zakpił sobie z czytelników pisząc tak banalny tekst na ponad tysiącu stronach, ...