O miłości napisano już wiele, jeżeli nie wszystko… A mimo to temat ten jest wciąż wykorzystany i ponawiany przez współczesnych twórców. Jego uniwersalność i ponadczasowość są gwarantem zainteresowania przynajmniej części czytelników. Przecież dobre historie miłosne są jak… wykwintne dania, na podanie których czekamy z niecierpliwością, ba, których pierwsze kęsy próbujemy z niepewnością, by wraz z kolejnymi utwierdzać się w przekonaniu, że warto było zaryzykować i spróbować.
Zresztą, jak można zauważyć na rynku czytelniczym ostatnio zapanowała wielka moda na powieści obyczajowe i romanse, w których wiodącym wątkiem jest właśnie jedzenie, misterna sztuka przygotowywania dań, która łączy pokolenia i wyzwala w ludziach pokłady dobra i miłości. Przecież, nie od dziś wiadomo, że najlepsze potrawy wychodzą tylko wtedy, gdy są przygotowywane z miłości i z miłością…
Deborah McKinlay w swojej powieści „Cała nadzieja w Paryżu” także łączy ze sobą te dwa wątki – miłość i kulinaria. Ale nie robi tego w tak oczywisty i bezpośredni sposób, jakiego się spodziewałam. Kreśli bohaterów znacznie odróżniających się od siebie, z własnymi bagażami doświadczeń, z własną, stanowiącą o ich osobowością, przeszłością, która jak to się często zdarza w życiu wcale nie była taka radosna i pomyślna…
Eve – nieśmiałą, zamkniętą w sobie, wciąż pozostającą pod silnym wpływem despotycznej (choć już nieżyjącej) matki i w cieniu potrzeb własnej córki - i Jacka – prawie pięćdziesięcioletniego pisarza z twórczym kryzysem i nieuporządkowanym życiem uczuciowym - połączy wspólna pasja jedzenia, którego przygotowywanie jest dla nich jedynym skutecznym sposobem na oderwanie się od problemów dnia codziennego oraz wkraczającej, coraz większymi krokami do ich życia, rutyny. Oboje dojrzali i samotni, niezrozumiani przez najbliższych, z własnymi lękami i marzeniami, zbliżą się do siebie za sprawą początkowo wcale niezobowiązującej korespondencji. Co wyniknie z ich przypadkowo nawiązanej przyjaźni? Jak potoczą się ich losy? Czy bohaterowie zechcą zmierzyć się z własną, trudna przeszłością?
Najpiękniejsza w tej powieści jest subtelność, z jaką opisano historię Eve i Jacka. Tu nic nie jest ordynarne, dwuznaczne czy prostackie. Są oni przecież dojrzałymi ludźmi, którzy nie zakochują się ot tak w zupełnie obcych osobach… Ale mimo ich prób racjonalnego podejścia do sprawy, nie są w stanie o sobie zapomnieć, więc piszą listy – proste, czułe, wymowne, pełne niedopowiedzeń, ale jednak zrozumiałe dla drugiego, w których dzielą się własnym problemami, emocjami i – rzecz jasna – przepisami oraz kulinarnymi radami. Równolegle z listami, poznajemy ich „bieżące” losy, co pozwala na stworzenie ich pełniejszego obrazu. Czytelnik ma możliwość obserwowania ich z boku, w czasie naturalnych dla nich czynności, rozmów czy zdarzeń.
Autorka posługuje się lekkim, komunikatywnym stylem. Pisze prosto, ale nie można jej odmówić, że stwarzane przez nią opisy są nie tylko plastyczna, ale też zmysłowe i delikatne. Podświadomie oddziałuje ona tym na emocje czytelnika, który – chcąc, nie chcąc – od początku zaczyna szczerze kibicować książkowej parze. Czeka na ich spełnienie, na rozwój zdarzeń… Te jednak toczą się własnym rytmem, może zaskakującym dla czytelnika, jednak – wg mnie – całkiem wiarygodnym. A zakończenie tej powieści jest idealne, bowiem wypadło niewymuszenie i naturalnie, a przede wszystkim niebanalnie i nieprzesadnie ckliwie.
Jeśli więc chcecie przeczytać o subtelnej i – mimo wieku bohaterów – nieśmiałej miłości do drugiej osoby oraz gorącej i płomiennej miłości do jedzenia, zachęcam Was serdecznie do sięgnięcia po powieść Deborah McKinlay. Rozpali Wasze zmysły, skłoni do refleksji, wzruszy i rozśmieszy, umili każdą chwilę i sprawi, że poczujecie się… prawdziwe głodni. Głodni podobnych historii! Polecam serdecznie!