Bohaterką powieści Quinn jest dwudziestoparoletnia Angielka, która zwabiona łatwością zarobienia większej gotówki pojawia się w Tokio. Przyjeżdża by pracować, ma zamieszkać wspólnie z koleżanką z lat szkolnych, ale tak naprawdę podejmuje decyzję w ciemno, gdyż na długo przed przyjazdem traci z tamtą kontakt mailowy. Tym bardziej jest zagubiona, że nigdzie nie znajduje Annabel.
Zaczyna się z lekka sensacyjnie i wyobraźnia zaczyna podsuwać różne drastyczne obrazy. Młoda kobieta, praca w usługach towarzyskich, do tego wspomina się o związkach z jakuzą, więc mamy prawo z niecierpliwością czekać na dalszy, barwny rozwój sytuacji. Natomiast rozczarowanie przychodzi szybciej niż moglibyśmy się spodziewać. Za sprawą Stephanie, jej ciągłego, dręczącego wszystkich dokoła wypytywania o jedno i to samo, czułam się jak osaczona.
Autorka obdarzyła główną bohaterkę taką niewiarygodną infantylnością, że po przeczytaniu lektury nadal nie mogę w to uwierzyć. W obcym, zupełnie odmiennym kulturowo obszarze, bez znajomości zasad społecznych, nie znająca realiów w jakiej przyjdzie jej egzystować, a przecież miała kontakty z koleżanką, która pomieszkuje tam od dłuższego czasu, zachowująca się jak nastolatka, sprawiająca wrażenie, że jest zupełnie zielona w kontaktach damsko-męskich upiera się,że najpierw odnajdzie zaginioną. Karkołomne. Jedyne, co jej pomaga przeżyć te miesiące spędzone w Japonii to zbiegi okoliczności, kiedy to właściwie inni załatwiają za nią sprawy i przede wszystkim wyciągają ją z kłopotów.
Książka byłaby o połowę krótsza, gdyby na niemal każdej stronie Steph nie wspominała o swoich poszukiwaniach. Do tego dochodzi drugi ciekawy temat, w którym powiela swoje pytania, a mianowicie: czego chcą japońscy mężczyźni i dlaczego jej się nie udaje tak jak innym dziewczętom w klubach, przyciągnąć ich uwagi. Mimo iż ma zasłużoną w tym względzie nauczycielkę, panią Sato, to nadal czytamy ponawiane pytania: dlaczego?dlaczego? Naprawdę, po około dwustu stronach ma się dość wałkowania w kółko dwóch tematów głównie w formie pytań. Bohaterka zupełnie niczego się nie uczy, za to ma żal do hostess z klubu, nie odpowiada jej obleśne towarzystwo mężczyzn, ale widzi w tym zarobek, nie zwracając zupełnie uwagi na zagrożenia, mimo że jest ostrzegana. Susannie Quinn udało się stworzyć wzorzec kompletnej idiotki. I gdyby nie postać Mamy-san oraz panią Kimono ta książka nie miałaby dla mnie sensu. Również dziewczyny z branży, pracujące w Roppongi, są dla mnie bardziej rzeczywiste, bo przeważnie realnie podchodzące do swojego życia i obecnego zajęcia, niż główna bohaterka, która nie widzi tego, co ma przed oczami.
Oprócz poczynań słodkiej idiotki dostajemy na szczęście lekkie wprowadzanie w obyczajowość, nakreśla się różnice między gejszą, a hostessą, dokłada do tego szczyptę wschodniego klimatu oraz skumulowaną historię prostytucji i jej formy prezentowane w opowieści właścicielki klubu Sinatra's. To są najciekawsze partie w fabule. Również pomysł na element sensacyjny i poszukiwanie koleżanki jest bardzo dobrze pomyślany i ostatecznie podobało mi się jego rozwiązanie. Jednak wszystko psuje postać Steph. Gdyby było zaznaczone, że jest osobą ograniczoną umysłowo, mogłabym zrozumieć jej poczynania i brak zastanawiania się nad konsekwencjami, to mogłoby mieć nawet sens. Jednak nie, jeśli idzie o zaprezentowaną formę.