Po świetnych emocjach i niezrównanych przeżyciach, których dostarczył mi „Lewiatan”, tym razem przyszła kolej na „Behemota”. Już od pierwszego zdania miałam przeczucie, że kontynuacja steampunk’owego cyklu będzie godnym następcą swojej poprzedniczki. Nie myliłam się, a teraz wyczekuję zapowiedzi trzeciej części, ponieważ druga zostawiła po sobie wiele znaków zapytania i przyjemnych wrażeń.
Scott Westerfeld to amerykański pisarz fantasy i science-fiction. Urodzony w Teksasie, dzieciństwo spędził na ciągłych przeprowadzkach ze względu na pracę swojego ojca – programisty. Zanim stał się Autorem poczytnych książek dla młodzieży i dorosłych, pracował między innymi w fabryce ołowianych żołnierzyków, był redaktorem podręczników, nauczycielem i informatykiem. Po przeprowadzce do Nowego Jorku zajął się komponowaniem utworów dla tamtejszych teatrów muzycznych. Stało się to jego wielką pasją. Teraz, jak sam twierdzi, nie potrafi bez tego żyć.
Nie minęło więcej niż kilka dłuższych chwil, a czytelnik zagłębiając się w „Behemota” znów jest na statku „Lewiatana” wraz z Deryn i Alekiem. Bohaterowie książki jeszcze raz wciągnęli mnie w perypetie świata, czas pierwszej wojny światowej i doskonałą steampunk’ową kreację wydarzeń! Akcja nie pozostaje w tyle, przede wszystkim – nie nudzi. Jak zwykle coś się dzieje, a im dłużej czytałam książkę, tym więcej intryg odkrywałam. Wzajemnie splatające się tajemnice i postaci, które przez kilka zdań mogą zmienić się z przyjaciół dla naszych głównych bohaterów, w wrogów.
Tym razem misja Deryn i Aleka głównie będzie przebiegała na lądzie, jednakże nie zabraknie akcji powietrznych. Najbardziej emocjonującymi wydarzeniami będzie podejrzliwość hrabiego względem naszej postaci kobiecej, która udając mężczyznę by zaciągnąć się do sił powietrznych, postawiła prawie wszystko co miała na jedną kartę. Czy byłaby gotowa porzucić to wszystko, co zaryzykowała dla chłopaka, którego zna od jakiegoś czasu?
Alek jak zwykle, próbując zniweczyć pomysł wojny w umysłach zarówno swoich sprzymierzeńców jak i wrogów, stanie przed wieloma trudnymi wyborami i ryzykiem, które wstrząśnie czytelnikiem. Jednakże ten emocjonujący kawałek autor zostawił na sam koniec, prawie jak wisienkę na torcie. Nie oznacza to, że czułam presję doczytania książki do końca. Znając już kunszt pisarski autora i wiedząc czego mogę oczekiwać po kontynuacji cyklu, dzięki „Lewiatanowi”, „Behemot” stal się prawdziwą czytelniczą ucztą. Steampunk’owy świat, stanął przede mną otworem już od pierwszej strony i nie zostawił mnie ani na chwilę.
Szczegółem, który uległ zmianie jest zachowanie i charakterystyka bohaterów, co jest oczywiście wielkim plusem dla powieści. Autor pozwala swoim postaciom rozwijać się na przestrzeni trzystu stron, płynnie przechodząc od jednej cechy charakteru do drugiej i zmieniając je, lub pozwalając im ulec lekkim modyfikacją. Nie trudno zauważyć, że przez takowe zabiegi bohaterowie książki stają się bardziej doroślejsi. Zaczynają coraz bardziej sobie ufać i liczyć na siebie.
„Behemot” to godny zastępca pierwszego tomu cyklu. Od początku do końca przynosi radość czytelnikowi, nie tylko dzięki lekturze, ale także poprzez świetną oprawę graficzną, którą można było podziwiać także w poprzedniej części. Mapki, obrazki wszelakich sytuacji i okładka, która obiecuje, że książka w środku będzie się prezentować tak samo dobrze jak na zewnątrz. Żałuję, że trzecia część nie jest jeszcze zapowiedziana na żaden konkretny termin, ponieważ bardzo bym już chciała poznać zakończenie tej emocjonującej i fantastycznej historii.
Ocena: 8/10