Jak to dobrze, że Jan Grzegorczyk uległ namowom swoich wiernych czytelników i po raz kolejny pochylił się nad postacią ubóstwianego przez rzesze księdza Grosera. Miał poprzestać na krótkich formach prozatorskich a tu taka niespodzianka. Przed rozpoczęciem lektury nawet nie pomyślałam, że mogę się zawieść, bo taka sytuacja nie może mieć miejsca, kiedy któraś z kolei książka zaskakuje świeżością i nie nudzi, którą po przeczytaniu chce się mieć po prostu na półce z wartościowymi tytułami.
Historia tym razem jest nad wyraz oryginalna i zaskakująca. Mamy rok 1995, a co za tym idzie nasz bohater jest młodszy niż w poprzednich częściach trylogii. Akcja zaczyna się od początku ciekawym obrazkiem, otóż ksiądz Groser mknie na rowerze przez Alpy w odwiedziny do Jana Pawła II, papieża zasiadającego dopiero na tronie stolicy Piotrowej. Jednak jak to Groser... nie pojedzie prostą drogą. Szuka piękna, wdrapuję się na szczyty, podziwia i...ulega wypadkowi, co stawia go w bardzo niekomfortowej sytuacji. Szpital w obcym mieście, noga w gipsie, plany legły w gruzach. Ale jak to mówią, nie ma tego złego. Teraz dopiero zaczyna się dziać coś, co pewnie ksiądz włoży między karty swojej nowej książki. Bo trafia na nowe środowisko, poznaje protestantów Konopiuków (pasterza kościoła ewangelickiego i jego uroczą żonę Agnieszkę), mocniej dotyka ekumenizmu. Wypadki dzieją się w szybkim tempie, sprawy spiętrzają się i jak zwykle rosną tajemnice, mocno intrygujące i na pozór nie do rozwiązania. No i samo miasteczko Juedn-feld, czyli żydowskie pole. Założone niegdyś przez żydowskich kupców, mające za sobą bogatą i pełną dziejowych zakrętów historię. Austriacy przepędzili prawowitych mieszkańców, ale nie zdołali zetrzeć nazwy miasta, nazywającego się tak do dnia dzisiejszego.
Pierwszy spór ideologiczny zaczyna się między Mateuszem i Groserem na temat krzyża. W kościele Konopiuka jest on od lat zamurowany, bo był... nazistowski. Murowana ściana ołtarzowa przedstawia cztery żywioły, będące symbolami Stwórcy i życia w ogóle dla judenfeldzkich mieszkańców. W domu pastora również brakuje Krzyża, co gospodarz tłumaczy otwarciem się na chrześcijaństwo, na szukanie Boga w tej pustej przestrzeni, jaką trzeba jakoś sobie zapełnić, nadać znaczenie. Jak się okaże zamurowany w kościele Krzyż jest głównym motywem w powieści, wokół którego koncentrują się losy przede wszystkim nazisty Józefa Galla, pozującego niegdyś do rzeźby Jezusa:
„Zobacz, Jezus atleta na krzyżu, ale nie am żadnej rany. Ręce to właściciele nie wiadomo, czy są przybite do krzyża, czy robią „Heil Hitler”. Podpis z Jana: „Który gładzi grzechy świata” Adolf Odkupiciel.
W powieści poznajemy w urywkach historie życia tego człowieka i próby jego rehabilitacji. Czy spowiedź nazisty jest szczera i co na to sam spowiednik Mateusz?
Pojawia się także ciekawy wątek z postacią Manfreda Untertana, kuratora, syna nieżyjącego już księdza nazistowskiego Rudolfa, który każde ze swoich dzieci poświęcał Hitlerowi sadząc po ich urodzeniu brzozy na jego cześć. Syn nie sprostał wyobrażeniom ojca, po latach pęka, nie może sobie znaleźć miejsca i robi coś, za co w oczach żony zostaje uznany za słabeusza. A kim ona jest, ta zimna, bezwzględna kobieta rozporządzającą mężem według uznania, dla której od rodziny ważniejsze są sprawy inne, godne poświecenia szczęścia męża i dzieci? Historię jej poznaje córka Gabriele widząc swoją matkę na fotografii obok kogoś, kto napawał zawsze dziewczynę obrzydzeniem. Gabriele wpada w sytuację bez wyjścia, a ludzie i sytuacje którzy wydawali jej się bardzo odlegli, dzicy, zaznaczyli się w jej życiu jako ważny element porozsypywanej układanki.
To tylko część poplątanych losów, rodzinnych historii, poszukiwań z jakimi przyjdzie się spotkać czytelnikowi Grzegorczyka. Co się rzuca w oczy? Przede wszystkim to, że pisarz mówi otwarcie o tym, czego aktualnie nie dotykał w swoich książkach. Protestantyzm ściera się z katolicyzmem, dobro walczy nieustannie ze złem, gdyż podczas lektury nie wiadomo dokładnie gdzie jedno się kończy a zaczyna drugie. Granice zacierają się. Ludzie ukazani w całości swoich uwarunkowań rodzinnych, ograniczani jakimiś ideami, podporządkowani systemowi wydają się mimo ogromu zła jakiego dokonali, jakby bardziej ludzcy. Wystarczy przytoczyć fragment modlitwy za Hitlera, aby zobaczyć jakie było podejście nazistów do religii, jak pojmowali patriotyzm, jak żyli:
W Twych rękach, Boże, leży panowanie ponad wszystkimi królestwami i narodami Ziemi. Błogosław naszemu niemieckiemu narodowi swoja dobrocią i siłą i porusz głęboko nasze serca w miłości do niego (...) Błogosław niemieckiej armii, która jest gwarantem pokoju i ochroną narodowego ogniska, i daj rodzinom żołnierzy siłę do najwyższych wyrzeczeń na rzecz wodza, narodu i ojczyzny” s. 62.
Takich paradoksów znajdziemy więcej. Żona Göringa, współtwórcy III Rzeszy chroniła Żydów w czasie wojny. Rudolf Höss, komendant Auschwitz, czy Joseph Goebbels, kanclerz Rzezy, mieli zostać księżmi. W parafialnej kronice kolejne karty zdradzają wiele takich historii, jakie Groser zachłannie czytał i rejestrował, tworząc sobie dpkladny obraz ówczesnych ludzi i sytuacji. Łączy fakty, zdarzenia, waży dobro i zło. Szuka. Z tego właśnie składa się ta cała książka. Wątki nakładają się na siebie, losy ludzkie krzyżują, światło i ciemność walczą o pierwsze miejsce. A pytań po lekturze rodzi się wiele, m,.in. takich natury egzystencjalnej, filozoficznej, moralnej. Czy wszyscy nazisci byli potworami? Czy są okoliczności łagodzące ich podłe czyny?
No i język. Jak zwykle plastyczny, obrazowy. Płynie się przez kolejne wersy nie zauważając upływu czasu. Napięcie umiejętnie dozowane. Wielość podejmowanych tematów na końcu łączy się w jedną całość, a Krzyż staje się niejako soczewką, w której skupiają się losy bohaterów. Pointa...zaskakuje i jest przysłowiową kropką nad „i”. Groser wyjeżdża od Konopiukow w towarzystwie księdza Wargina. Spotyka ich nagła i potężna burza. Czym jest to wydarzenie dla niego, jak się skończy i co oznacza? Groser idzie przed siebie. Uśmiechnięty.