Dzięki tej książce moja wiedza o Albanii stała się bardziej konkretna, kraj bardziej namacalny, mentalność mieszkańców niejako bardziej zrozumiała. Polak i Albańczyk dwa bratanki bym parafrazowała. I jeden, i drugi naród stał się posiadaczem bardzo przydatnej cechy, jaką jest umiejętność przetrwania. Umiejętność przetrwania (nie mylić z umiejętnością życia) to w mojej ocenie jedna z podstawowych cech mieszkańców krajów postkomunistycznych. Albańczycy mają ją nadal rozwiniętą w wysokim stopniu. By przetrwać czasy reżimu Envera Hoxhy i nie zwariować, Albańczycy musieli naprawdę umieć sobie radzić. Nie było to łatwe, gdy na niespełna 2 miliony mieszkańców Sigurimi (albańska służba bezpieczeństwa) zwerbowała w swoje szeregi ponad 200 tys. szpicli, czyli średnio prawie co czwartego Albańczyka. Donosicielem mógł być każdy, nawet członek rodziny. Za zwykłe słowa niezadowolenia choćby z jakości albańskich towarów skazywano na kilka lat więzienia, bo takie opinie były traktowane jako powątpiewanie w słuszność systemu i podkopywanie jego fundamentów. Więzienie i obóz pracy przymusowej w kopalni pirytu w Spacu był swoistym bałkańskim gułagiem (a nie był przecież jedyny!) W książce znajdziemy poruszające historie Albańczyków i ich bliskich, jak terroryzował ich reżim, jak potrafił upodlić, jak hołubił miernoty, jak tłamsił wolność słowa, a nawet myśli, jak wymyślnie i bezlitośnie torturował, jak doprowadzał do skrajnej nędzy i wyczerpania, jakimi metodami indoktrynował. Strach był wszechobecny, strach otępiał, strach omamiał i wykańczał fizycznie i psychicznie tak mocno, że w końcu tak zaszczuty człowiek tracił godność i szacunek do samego siebie. Czuł się wstrętny i odrażający sobie samemu. Na widok munduru spuszczano głowy i drżąc odwracano wzrok. Jedyna myśl, jaka wówczas błyskała w głowie to błagalna prośba, by panowała w niej kompletna pustka, bo w panicznym i paraliżującym strachu wierzono, że Sigurimi potrafi czytać nawet w myślach.
Stalinizmowi, czy generalnie komunizmowi w Europie, poświęcono już sporo uwagi. Są opracowania, analizy, znamy fakty, wspomnienia. Lecz jak wyglądał terror w odciętej od świata Albanii? Albania?... zapyta ktoś… a gdzie to jest? Wieloletnia izolacja Albanii spowodowała, że w dużej mierze zapomnieliśmy o tym kraju, wymazaliśmy go ze świadomości. A tam działy się rzeczy straszne. Tak straszne, że nie można ich przemilczeć i przejść obok nich obojętnie.
Książka Małgorzaty Rejmer przybliża nam albański świat z tamtego okresu. Autorka rozmawia ze zwykłymi osobami, rozmawia z dysydentami, rozmawia z artystami, którzy chcą podzielić się swoim losem, chcą (opowiadając) przeżyć ten czas jeszcze raz, nawet jeśli jest to bolesne, nawet gdy pojawiają się łzy za doznaną krzywdę, za utraconych bliskich, za zawiedzione nadzieje, za rozczarowania. Bo nie każdy chce wracać. Niektórzy chcą zwyczajnie zapomnieć.
Jestem przekonana, że opowiedziane historie będą długo wybrzmiewać nam w pamięci, szeleścić fragmentami wspomnień, poruszać żywymi i bolesnymi odczuciami. Będziemy wracać do już „naszych” Albańczyków, przypominać sobie ich słowa, opowiadać o ich historiach, odczuwać ich emocje. Staną się nam bliżsi, bliscy jak sąsiad za przysłowiową miedzą.
Dodatkowo linia narracyjna sprawia, że z coraz większym zaciekawieniem i ciągłym niedowierzaniem sięgamy po następny rozdział, chcemy poznać więcej i poczuć bardziej. Tragizm komunizmu umiejętnie przeplata się z dramatem czasów demokracji, która nie rozprawiła się z katami i dręczycielami, nie oddała sprawiedliwości udręczonym ofiarom, które czują się zawiedzione, opuszczone i niechciane w dwójnasób. Reżim ich gnębił i eliminował za to, że w jakikolwiek sposób sprzeciwiali się jego zasadom. Demokracja ich spycha na margines za to, że nie chcą lub nie potrafią zapomnieć krzywd, których doznali ze strony nieludzkiego systemu.
Trzymam kciuki za autorkę i z dużym zainteresowaniem sięgnę po kolejną książkę jej pióra. Może teraz po „Bukareszt. Kurz i krew”?