Na "Pocałunek Cienia" czekałam niesamowicie długo i cieszyłam się z każdego mijającego dnia, który coraz bardziej przybliżał mnie do momentu, w którym wreszcie będę mogła przeczytać tę książkę. Dodatkową torturą dla mnie było to, że poznałam wcześniej ogromny spoiler dotyczący tej części, wydarzeń z niej i moja frustracja była w zasadzie nie do ogarnięcia, ponieważ, po pierwsze - nie mogłam uwierzyć w to, co się wydarzy oraz po drugie - jeszcze bardziej chciałam przeczytać tę książkę, bo miałam nadzieję, że może jednak będzie inaczej. Że ta sytuacja nie będzie miała miejsca i moje serce pozostanie w całości, nie w kawałkach po tym, co się wydarzy. A gdy już wreszcie zaczęłam tę część czytać, pochłonęłam ją tak szybko, jak pochłaniam żelki. Na jeden raz.
Podczas czytania uczucie odrętwienia towarzyszyło mi cały czas. Odrętwienie, zniecierpliwienie i strach o to, co się stanie. Nie było tu w zasadzie żadnego momentu, podczas którego mogłabym się rozluźnić i poczuć ukojenie, ponieważ książka ta aż obfituje w mrok, tajemnice i niebezpieczeństwo, które czyha teraz na dosłownie każdym kroku. Akcja toczy się niesamowicie, a każdy rozdział jest obietnicą czegoś nowego, co nas zaskoczy. I choć znałam tę okropną wiadomość (na pewno wiedzą o co mi chodzi ci, którzy już "Pocałunek Cienia" przeczytali), nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Ja zwykle bardzo emocjonalnie przeżywam książki, każda tragedia jest jak cios w moje serce, a tym bardziej, gdy jakąś książkę pokocham tak bardzo jak cały cykl Akademii Wampirów. Jakoś cały czas ciężko mi uwierzyć w to, co się stało i gdzieś w głębi serca mam nadzieję, że tę sytuację da się odwrócić i wszystko będzie dobrze. Ostatecznie jednak wierzę, że będzie okej, bo innego obrotu sprawy po prostu nie przyjmuję do świadomości. (Za bardzo przeżywam, tak mi się wydaje...)
Teraz tak naprawdę zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęskniłam za nieugiętą Rose, która znajdzie wyjście z niemalże każdej sytuacji. Jej cięty język nie zmalał ani o jotę, mimo iż trochę wydoroślała, nadal jest tą samą porywczą dziewczyną, która często ulega emocjom. Teraz jednak myślę, że pewne wydarzenia (a raczej jedno, konkretne wydarzenie) sprawiły, że dorosła w zbyt szybkim tempie, bo przecież wraz z końcem książki Rose ma dopiero 18 lat. Nie dziwi mnie w ogóle jej reakcja na zaistniałą sytuację, ale ostatecznie byłam bardzo zdziwiona podjętą decyzją, choć bardzo mnie ona cieszy. Jestem zadowolona z tego, że Rose zaczęła wreszcie decydować o sobie, niż wciąż żyć w cieniu morojów. Jestem jednak ogromnie ciekawa, czy jej misja, której się podjęła, zostanie spełniona czy też zawaha się przed zrobieniem tego, co przecież wymaga od niej niewyobrażalnej odwagi. Muszę przyznać, że ja gdzieś w głębi serca mam wielką nadzieję, że takie kroki nie będą konieczne i że jej misja po prostu nie wypali.
Dla mnie największą radością w tej książce jest duża ilość scen z Rose i Dymitrem, którego tak bardzo kocham! Cieszy mnie to, że są dla siebie podporą w każdej sytuacji, zawsze mogą na siebie liczyć i kochają się bezgranicznie. Nie wiem, czy Rosa będzie w stanie zrobić to, co zaplanowała, głównie właśnie przez uczucie, którym darzy Bielikowa. Są oczywiście dwa wyjścia, tak i nie. I w jednym i w drugim przypadku głównym punktem jest miłość, którą darzy Dymitra. Nie mam pojęcia, jak ta sytuacja się rozwinie, a w głębi serca całą sobą kibicuję ich związkowi i już sama ułożyłam sobie idealne zakończenie tego cyklu (czyt. Dymitr + Rose = miłość i szczęście oraz życie razem aż do śmierci).
Szczerze zachęcam do zapoznania się z tymi książkami. Gwarantuję, że zapewniają one mnóstwo rozrywki, rozstroju emocjonalnego, pełno łez, obgryzionych paznokci, niekontrolowanych drgawek, napiętych ze zdenerwowania mięśni, palpitacji serca i innych skutków, które z zasady nie są zbyt pożądane, aczkolwiek w tej sytuacji jak najbardziej. Nie mam pojęcia, jak wytrzymam do premiery kolejnej części, z desperacji chyba przeczytam wszystkie trzy książki jeszcze raz. Jednak na razie muszę ochłonąć po zakończeniu "Pocałunku Cienia", który kompletnie mnie rozłożył.