Wiecie jaki rodzaj lektury stworzył Eric – Emmanuel Schmitt francuski eseista, powieściopisarz i dramaturg, powołując do życia „Oskara i panią Różę”? Rodzaj takiej lektury, po którą można sięgać cały czas, przeczytasz raz i drugi, i trzeci, i nie masz jeszcze dość, jest to po prostu książka nie do zdarcia. Dlaczego?
Na okładce, która właśnie przede mną leży widzę pękniętego lizaka w kształcie serca na takim marmurkowym tle i tytuł napisany dziecięcym nieporadnym pismem. Już to jakoś nas wprowadza do atmosfery utworu. Nadaje jej artystycznego tchnienia. Następnie, jak zawsze przy otrzymaniu książki zerkam na tył i okazuje się, że to co ja wzięłam za marmurek to jest po prostu zwykły śnieg – i już mamy postać Oskara na dworze, gdy wymyka się do samochodu cioci Róży. Jednak zanim przejdziemy do treści, skupmy się jeszcze chwilkę na zapleczu książki: znajdują się tam trzy wypowiedzi na temat tej wciągającej lektury. Pierwsza mówi o tym, że Schmitt w tym zbiorze listów do Pana Boga próbuje odpowiedzieć „ na pytanie: Jak żyć?”, druga, że każda strona „Oskara i pani Róży” uczy nas akceptacji cierpienia, a trzecia z którą najbardziej się zgadzam, że nie warto porównywać tego dzieła do „Małego księcia”, bo utwór Antoine De Saint-Exupery totalnie wymięka – sądzę, że część już to stwierdzenie powinno skłonić do przeczytania. Naprawdę starsza lektura nie ima się do tego czym jest „ Oskar i pani Róża” ponieważ tej pierwszej nigdy nie udało mi się przeczytać parę razy pod rząd – nudziła mnie.
Skoro uporaliśmy się już z okładką i kwestią małego księcia czas na wnętrze. Najpierw strona techniczna – moje wydanie ma grube, szorstkawe, lekko kremowe strony, pozostał na nich jeszcze ulotny zapach typowy dla nowych książek, duże litery sprawiają, że nawet nie muszę zakładać okularów.
Tak więc rozsiadam się wygodnie w fotelu, opatulona grubym kocem, obok na stoliku stoi sobie spokojnie gorąca czekolada i herbata, w razie gdyby mnie napadł nagły atak łaknienia oraz chusteczki, bo słyszałam, że książka wzrusza, a momentami jestem podatna na wzruszenia. Czytam:
„ Szanowny Panie Boże,
Na imię mi Oskar, mam dziesięć lat, podpaliłem psa, kota, mieszkanie (zdaje się nawet, że upiekłem złote rybki)” ….no to ładnie zamiast chłopca chorego na raka piroman. Dalej „ Uprzedzam Cię od razu: nienawidzę pisać.(…)Bo pisanie to bzdura, odchyłka, bezsens, jajo. To lipa. W sam raz dla dorosłych.”
To dobrze Oskarku, że Ci się jednak chciało pisać, bo te listy to jedna z najbardziej wartościowych duchowo rzeczy jakie teraz posiadam.
Czego uczy nas ten mały chłopiec?
Jak poradzić sobie z sytuacją, w której każdy na pewno by się już załamał. Jak wygląda w oczach dziecka rodzic, który udaje, że wszystko jest w porządku – rodzice, w ogóle dorośli spójrzcie dzieci wcale nie są głupie nie oszukacie ich tak łatwo, czy nie lepiej być naturalnym? Naprawdę tym małym człowieczkom nie ma co ściemniać, one i tak nas przejrzą prędzej czy później.
Nie byłoby historii Oskara gdyby nie pani, a właściwe ciocia Róża alias Dusicielka z Langwedocji, znana ze swych zapaśniczych walk. Dzięki niej widzimy jak dorosły i dziecko potrafią wytworzyć niezłomną więź – ta starsza kobieta była dla małego powierniczką, strażniczką największych tajemnic, wyzwolicielką od cierpienia i bólu, jednym słowem przyjaciółką, taką najlepszą. I on dał jej wiele, był jej promykiem, sprawił, że ona sama też uwierzyła , bo ta książka właśnie to robi – przywraca nam wiarę, niekoniecznie w Boga, ale wiarę ogólnie w świat, ludzi, w to, że może być dobrze nawet gdy wszystko się wali.
Ciocia Róża uczy go, że ważne są sprawy duchowe to co czujemy, jak i do kogo. Gdy Oskar patrzy na poranioną i znękaną postać Chrystusa tłumaczy mu, że są dwa rodzaje cierpienia duchowe i fizyczne – sami odpowiedzcie, które jest gorsze?
Dzięki chłopcu, jego filozofii, tego jak na każdego działa, uśmiech na twarzy, ciepło w sercu odzyskali jego rodzice, lekarz, ciocia Róża ,jego żona Peggy Blue czy ja.
Sposób na spędzenie ostatnich dni życia w tak wyjątkowy sposób to dopiero sztuka. W szpitalnej atmosferze w środku zimy chłopiec stwarza sobie świat za pstryknięciem dobrej wyobraźni. W młodziudkim wieku, potrafi być zbuntowanym nastolatkiem, dorastającym mężczyzną, człowiekiem w sile wieku, strapionym pięćdziesięciolatkiem, starym dziadziusiem, a w końcu studziesięcioletnim sędziwym starcem, który czuje już, że czas pokłonić się śmierci i spotkać z tym do którego pisał listy twarzą w twarz.
Nie ma tutaj czarów Harry’ ego Pottera, nie ma magicznych słów mowy Eragona, ale istnieje tu magia większa od tych – magia serca i niesamowitego rozumu chłopca, magia wyobraźni i przyjaźni jaka łączy go z ciocią Różą.
To książka magiczna bo sprawia, że zagnieżdża się nie tylko w głowie, ale głęboko w sercu i cicho szepta : nie poddawaj się, wyjście jest zawsze, nie bój się życia, nie bój się też śmierci, wszyscy kiedyś umrzemy tak już jest i zawsze będzie, ale póki tu jesteś czuj, marz, wyobrażaj sobie, kochaj, czerp, po prostu żyj.
Nie bójcie się, pozwólcie, aby i w waszym sercu zagościł „Oskar i pani Róża”