Patrząc na historię nas samych, w odniesieniu nie jako gatunku, ale zbiorowości, można by rzec, że ,,wojny są motorem napędowym ludzkości”. I coś w tym specyficznym stwierdzeniu się zawiera, coś w nim takiego jest. Istnieje jakaś nienazwana siła, przepływ, czy też ,,nadświadomość”, która to pcha cywilizację – i trwa to od zarania dziejów – do tego, aby konfliktom, które zachodzą między różnymi plemionami, ugrupowaniami, a nawet krajami/nacjami odbywały się pod dyktando nowych technologii militarnych, które jak wiemy czerpią z ogromnego bagażu doświadczenia całej gałęzi różnego rodzaju przemysłów. Przecież to w interesie danej strony konfliktu może stać to, czy odniesie ona zwycięstwo nad przeciwnikiem używając nowego rodzaju sprzętu i wyposażenia: im bardziej zaawansowane stają się zastosowane rozwiązania na polu militariów, tym prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu, co logiczne, jest po prostu większe. I tak tworzy się swego rodzaju sprzężenie, z którego wynika jedno: rozwój nauki i technologii napędza możliwość szybszego i bardziej dynamicznego i nieprzewidywalnego przeprowadzenia ataku zbrojeniowego – co może przerodzić się w Wojnę – przy czym, co ciekawe, sam konflikt pod różnymi względami wymusza wieloetapowe prace nad nowymi systemami i technologiami, które przydadzą się danej stronie. I tak koło sprzężenia zamyka się w tak charakterystycznej pętli niekończących się zależności.
A co z terroryzmem? Wojna a Terroryzm – sądzę, dwa różne, ale i częściowo będące dla siebie synonimami słowa i pojęcia. Bywa i tak, że jedno z drugim idzie w parze (choć opisanie ,,przewagi” jednego nie należy do najłatwiejszych; wszystko i tak zależy od multum czynników, od kontekstu), jednak według mnie, obserwując ogólnie historię ludzkości, doszedłem do wniosku, że terroryzm nie ma nic wspólnego z byciem ,,motorem napędowym” dla jakiejś większej grupy społecznej, zwiększającej swe wpływy trywialnej zbiorowości a w końcu dla cywilizacji. I nie ma tu zjawiska, gdzie takowy ,,motor” przypadkowo bądź nie pcha nas samych ku ,,lepszemu gospodarczo i technologicznie” jutrze. Przeglądając materiały prasowe, różne reportaże i stricte informacje encyklopedyczno-historyczne o terroryzmie w sieci, natknąłem się na udostępnioną publicznie pracę pani Elżbiety Posłusznej, w której autorka stwierdza m.in. następująco: ,,(…)Przekonanie wielu pacyfistów, że człowiek jest z natury dobry i pokojowo nastawiony do innych, nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości. Działania o charakterze wojennym są wpisane w historię zorganizowanych społeczeństw”. I jest to co najmniej odpowiednio obiektywne i neutralne stanowisko tej specjalistki, które osobiście popieram. Potwierdza to nie tylko naturę naszej cywilizacji (tempo jej rozwoju, burzliwą historię wyraźnie podzieloną na etapy, w których konflikty i akty terroryzmu odegrały kluczową rolę), ale i ,,przybija urzędową pieczęć” pod akceptację tego, że wojnę i terroryzm potrafi dzielić bardzo cienka linia. Dowód tego mamy tuż za rogiem. Wystarczy spojrzeć na to, co od końca lutego 2022 roku rozgrywa się za naszą wschodnią granicą; na to, jakiego ,,bigosu naważył” jeden człowiek, ,,pseudo Imperator, Car, Watażka” – wszystkie te tytuły w jednym potężnym i wpływom ciele – Władimir Putin, który bezwstydnie z przesyceniem postradzieckiej propagandy – nie zważając na to, jakie konsekwencje spłyną na jego kraju - informuje świat, że nic takiego złego naprawdę się nie dzieje. Że na Ukrainie trwają tylko ,,manewry wojskowe mające uspokoić panującą tam ‘złowrogą’ atmosferę”. Rosja pokazała jedynie jedno: niedojrzałą kwintesencję komunistycznej i imperialistycznej obłudy, skostniałego myślenia i braku jednej z najważniejszych cech w (niby)zdemokratyzowanym świecie: poszanowanie prawa do życia, wolności, decydowania o swoim losie u obywatela tego świata, którym jak każdy Ziemianin jest obywatel Ukrainy. Przez kilka miesięcy tego wydarzenia, a raczej niechcianego przez nikogo obecnie konfliktu, Rosja okazuje cechy typowego agresora: próba opanowania określonego terytorium, podporządkowania sobie miejscowej ludności i wyciągnięcie wielu korzyści, np. ekonomicznych, strategicznych, częściowo energetycznych etc. Jako strona atakowana, Ukraina ukazuje się w tej batalii o demokrację jako Dawid, który jest po tysiąckroć bardziej waleczny, niż ,,rosyjski Goliat": obrona własnego terytorium przed agresorem wyszła poza granice odwagi i miłości do ojczyzny. Paradoksem konfliktu za naszą wschodnią granicą jest to, że Ukraina robi na tyle dużo – jeśli tak to można określić – że to raczej ona obecnie ,,wypowieda wojnę Rosji”. Broni się dzielnie przed bezwzględnym najeźdźcą, a przy pomocy Zachodu może z tak okropnie nieciekawej sytuacji wyjść jak najbardziej obronną ręką. Jestem zdania, że to prędzej w kraju Putina – choć propaganda w tym aspekcie może nieco namieszać – dojdzie do swego rodzaju ,,społecznego przewrotu”. Eskalacja putinowskiej strategii stworzenia na powrót z Rosji ,,Imperium” wywoła w obywatelach kraju potrzebę współodczuwania: współistnienie u Rosjan uczucia o ich troskę o wolność i własne prawa i swobody. Intrygujące staje się to, czy Putin dojdzie do swych celów tylko i wyłącznie po trupach i, wiem że brzmi to bardzo groteskowo i niebezpiecznie: czy chwyci za ostateczny środek: cichy terroryzm, którego i tak będzie próbował się wypierać.
Powyższe treści dotyczące problematyki terroryzmu, konfliktów w grupach, zbiorowościach, pomiędzy krajami, i historię tych zjawisk i idei w dziejach cywilizacji, z przykładem jak najbardziej współczesnym: to, co rozgrywa się niedaleko na wschód od Polski - mają swe znaczenie i odniesienie do najważniejszej części niniejszego wywodu, który płynnie przechodzi w ,,recenzjo-opinię” publikacji o charakterze reportażu obyczajowo-historycznego autorstwa Mitchella Zuckoffa. "11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat" mogę więc określić ,,przedłużeniem i jak najbardziej właściwym uzewnętrznieniem” tego, co chciałem opisać, skomentować i nakreślić o wojnach i terroryzmie, także tego, co chciałbym na pewno jeszcze zawrzeć, lecz niestety objętości tekstowej było by za dużo, materiał byłby zbyt wyczerpujący w tej kwestii. Sama praca Zuckoffa jest dość obiektywna i zawiera wiele punktów widzenia, z różnych stanowisk, z różnych źródeł – na temat tego, co wydarzyło się tego feralnego (prawie 21 lat temu1) zwykłego wrześniowego dnia w Nowym Jorku, tych 24 niby zwykłych godzin - a tak naprawdę kilkudziesięciu minut - które nie zapowiadały takiej tragedii raz na zawsze zmieniającej stosunek całego świata do bezpieczeństwa i politycznego zaufania między sobą na całym globie. Sam autor przyznał zarówno na początku pracy, jak i w podsumowaniu na końcu, że bibliografia, którą przygotował do książki, materiały, którymi się posługiwał – zawsze będą niepełne, a w momencie publikacji już nieaktualne. Stąd też opinia Zuckoffa, że "11 września" mimo staranności w przygotowaniach (pre-produkcja, produkcja i korekty osób z nim współpracujących, liczne wskazówki etc.), pozostawi w sobie coś z pierwiastka niekompletności i subiektywności, którą to widać szczególnie w tych etapach książki, w których fabularnie rekonstruuje na jej łamach te momenty aktu terroru z 11 września, które doświadczyli i przeżyli ocaleni, albo których nie przeżyły konkretne osoby, ale ich czyny i charakterystyczne zachowanie tego pamiętnego dnia było opisane przez wiele person, które je widziały (oraz na podstawie zestawienia informacji z wielu źródeł na raz i wyciągnięcia do tego wniosków). W środowisku znawców tematu katastrofy terrorystycznej (wydarzenie to miało tak gigantyczne znaczenia dla świata, że nie uznaje się go już tylko ,,akt terroru”, ale za ,,katastrofę terrorystyczną" horrendalnych rozmiarów) sprzed niepełna 21 lat, a także pośród laików, którzy w tej kwestii wiedzą dość dużo – źródła książkowe, wydania gazet, archiwa video, filmy i seriale dokumentalne - mówi się, że książka Zuckoffa może i nie jest czymś najbardziej dokładnym i otwartym na różne teorie na temat tamtych wymierzonych w godność Ameryki dni, ale mimo to ma w sobie coś z bycia ,,definitywnym i ostatecznym” w tym względzie: bycia swego rodzaju studium, które staje się dekonstrukcją i jednocześnie szczegółową rekonstrukcją relacji z ataków 11 września. Sęk w tym, że dla osoby, która nie jest obeznana z historią i znajomością faktów na temat aktu terroru z 2001 roku, nieznająca się m.in. na kwestiach politycznych, wojskowych, kulturowych, takie założenie wobec znaczenia pozycji Zuckoffa jest zbyt szerokie. Mówiąc łopatologicznie: tego jest tu tak dużo, że można uznać to za ,,ostateczne źródło wiedzy o terroryzmie z 11 września".
Autor, owszem, mówiąc prostymi słowami: w niniejszym omawianej książce odwala kawał tytanicznej roboty, co samo w sobie sprawia, że właśnie to jego poświęcenie widoczne w książce popycha mnie ku obejrzeniu dwóch filmów dokumentalnych na temat wszystkiego, co związane z 11 września 2001 roku: "11 września. Pytania bez odpowiedzi" oraz drugi twór, "World Trade Center: Powstanie i upadek". A to dopiero początek. Zostaje wiele dokumentów do doświadczenia w tej gałęzi tematycznej, plus film z Nicolasem Cagem w roli głównej z 2006 roku: "World Trade Center". Nie zapominajmy o materiałach z serwisów internetowych, które dopiero od niedawna rodziny ofiar, agencje rządowe, media wstawiają do wglądu publicznego, a które to poprzez swą autentyczność (nagrania i fotografie) przedstawiają niewiarygodny akt okrucieństwa tamtejszych dni, udowadniając, że 11 września 2001 roku, jawi się jako jedno z najlepiej udokumentowanych wydarzeń historycznych. Ów barbarzyński, oparty o skrajnie ekstremistyczne religijnie fanatyczne cele, atak na ludzkie życie, swobodę i bezpieczeństwo, zachował się właśnie w tych archiwalnych zdjęciach i filmach – o nich z dozą dużych emocji (widać, że autor musiał się powstrzymywać, aby nie wylać swojego emocjonalnego stosunku do 11 września) pisze Zuckoff, wskazując jako przykład, który daje temu świadectwo na fotografię ,,spadającego mężczyzny” do dziś uważaną za jedno z najważniejszych zdjęć w dziejach świata, należących do tych aktów ujęcia historii ludzkości, które opisują ciemną stroną Cywilizacji. Mimo iż fotografia odziera człowieka, który spadał z wysokich pięter WTC z intymności, to od dnia katastrofy aż do dziś policja, zwykli świadkowie, technicy analizujący zdjęcie etc. – nie są pewni, kogo ona przedstawia. Najbardziej wiarygodna opcja brzmi następująca: to 43-letni Jonathan Briley, pracownik techniczny restauracji z okolic 106/107 piętra północnej wieży kompleksu WTC, w której podczas ataku mogła odbywać się konferencja. Czyż nie jest to wszystko przygnębiające, przyszpilające do surowego emocjonalnego muru; przecież podkreśla to, że życie ludzi jest kruche i niepewne, co tyczy się również potęgi mocarstw ludzkości, czy to USA, Rosji, Chin, Niemiec etc. Świat został zepchnięty do defensywy. Nie tylko bezpieczeństwo USA, historia tego kraju, jego gospodarka, ale i wszystko to dotyczące całej żyjącej Ziemi od tego co stało się niespełna 21 lat temu, zaczęło się dzielić na: ,,erę przed 11 września” oraz ,,erę po 11 września”.
Spotkanie z "11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat" Mitchella Zuckoffa okazało się dla mnie dość dziwnym doświadczeniem. A dlaczego? Nie potrafię do końca ocenić pracy tego człowieka, gdyż po raz pierwszy spotykam się z tak gigantyczną ilością informacji, tak dobrze poukładanych w linie czasu i chronologię (pomysł na to okazał się świetny!), na temat najbardziej pamiętnego aktu terroru w dziejach, czując jednocześnie, że ,,jest bardzo dobrze, ale czegoś tu jednak brakuje”: większej ilości danych ,,niereporterskich”, czyli czegoś z pokroju teorii spiskowych czy danych encyklopedycznych.
Autor, co istotne, trzyma się w publikacji określonego stylu i jakości pisania o zamach sprzed dwóch dekad; chwyta się przyczyn, powiązań i patrzy na wszystko wielowymiarowo i wieloaspektowo – w tym względzie jest przedłużeniem działań dobrego dziennikarza i reportera, którzy zawsze są tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Sam atak na WTC, Pentagon oraz porwanie, a potem katastrofa lotu numer 93, to fizyczne i psychologiczne zniszczenie filarów amerykańskiej potęgi. Dla obywateli Ziemi, to cios w filary wolności i wiary w ludzką uprzejmość i dobroć.