Najpierw czekałam na książkę, w międzyczasie wyhodowałam (i po co?) w głowie jej obraz na podstawie opisu i tytułu. Przyszła, więc zachwyciłam się okładką, a potem było jak było. Czytałam ponad tydzień, nie potrafiłam jej połknąć w jeden - dwa wieczory, ani jej powoli z upodobaniem smakować.
Brawa dla Adrianny Trzepioty za temat, poruszany czasem, ale nie za często, a bliski większości współczesnych kobiet. Motyw zapracowanej, zniewolonej rodzinno-domowymi obowiązkami pani domu, żony, matki. Wszystko powinno być perfekcyjnie i na czas, a dom musi działać jak w zegarku, bo jak nie - to wyrzuty sumienia gotowe. Zaczyna się szara codzienność, niekończące się obowiązki, zaniedbywanie własnych potrzeb, rutyna, nuda i poczucie bycia mniej lub bardziej wykorzystywaną. I tu do boju rusza autorka z takim oto przesłaniem: Kobieto, Matko Polko, Żono! Odpuść sobie trochę, nie marnuj życia, nie zatracaj się w codzienności, zwolnij. Zastanów się, jak chciałabyś żyć, co da Ci poczucie spełnienia, wyartykułuj marzenia i miej na nie odwagę, a jak trzeba to o nie zawalcz. Da się!
Ten sporadycznie poruszany w literaturze temat i przesłanie robią w powieści doskonałą robotę. Prowokują do pomyślenia nad własnym życiem, oczekiwaniami, szczęściem, może nawet dadzą impuls jakimś paniom do większych zmian, a jeśli nawet malutkich, to i tak sukces autorki, dla której jeszcze raz wielkie brawa.
A teraz o sposobie podania tego tematu. I tu już nie będzie tak entuzjastyczn...