Żona na zamówienie

Pierwsze, co należy zrobić biorąc "Żonę na zamówienie" do ręki to wyrzucić opis, bo do treści właściwej ma się umiarkowanie. To prawda, Jean-Luc Bauduin jest partią atrakcyjną i ze wszech miar pożądaną, jest również z powodzeniem ożeniony ze swoją winiarnią. Prawdą jest też, że Sophia Acton ma być tarczą, która ma uchronić go przed niechcianym aliażem, lecz prawda jest też taka, że małżeńskie sidła zastawia na niego aż jedna kobieta - Juliette de Cressy, ślubnym porozumieniem zaręczona w kołysce z synem księcia de Montendre. I upiera się przy swoim żądaniu bardzo kategorycznie. Bo inaczej... Inaczej, czeka ją los, jaki przypadł w udziale Sophii Acton, a przeszłość Sophii jest brudna i plugawa.
Co ma córka księcia do handlarza win? Tu już kochani zapraszam do lektury, bo frapujący ten romansik czyta się nadzwyczaj przyjemnie. To także kolejny romans, którym wydawnictwo Harper Collins Polska wprawiło mnie w zadziwienie: Tłumaczeniu mało co dolega, opracowanie redaktorskie (zachowali milczeli) prawie nie zgrzyta, a całość nie tylko bardzo dobrze wygląda ale i bardzo dobrze się czyta.
I chociaż jak każdy romans "Żona na zamówienie" bazuje na utartych schematach - ma w sobie nutę świeżości i witalność od bardzo dawna w romansach Harlequina niespotykaną. Fascynujące.