Dość ciężko jest mi ocenić tę książkę, bo niby jest dobrze, niby czyta się ciekawie, ale. No właśnie, to nieszczęsne ale...
Gdzieś pośród lasów skrywa się mała wieś, Cmentarna Góra, która według wierzeń i historii niektórych, jest siedliskiem samego Diabła.
To właśnie tam, tuż przed Bożym Narodzeniem, znika starszy mężczyzna, a Nikifor Poradecki rozpoczyna swoje śledztwo podczas którego musi stawić czoła niejednej zbrodni.
Pomysł na historię jest bardzo dobry! Wykreowanie zapomnianej wsi, lokalsów z tajemnicami, mrocznej atmosfery i całej niepokojącej otoczki było świetne, ale mnogość wątków mnie wykańczała. To nie jest lektura, do której można podejść na luzaku - trzeba czytać ją w niesamowitym skupieniu, żeby czegoś przypadkiem nie przeoczyć, nie pominąć.
"Zło w Cmentarnej Górze" to udany debiut, kryminał niesamowicie rozbudowany, wielowątkowy z mnóstwem tajemnic, problemów. Natomiast to, że jest udany, nie oznacza, że nie mam tych nieszczęsnych "ale". Czytając książkę doszłam do wniosku, że autor podszedł do pisania bardzo ambitnie i ta ambicja go przerosła. Chciał zawrzeć wszystko, przez co powstał mały przerost formy nad treścią, mnogość wątków potrafi przyprawić o ból głowy i czytelnik zwyczajnie w świecie czytając książkę w gorszy dzień, może się tu nieźle pogubić. Czasami czułam się zmęczona i przytłoczona historią, zamiast czerpać z niej radość i siedzieć jak na szpilkach do samego końca czyli rozwiązania zagadki.
Jeśli chcecie przeczytać i nacieszyć się historią, radziłabym podejść do niej z dobrym humorem i wypoczętą głową, a najlepiej z notatnikiem u boku i zakładkami indeksującymi, by zaznaczać istotne elementy, powroty do przeszłości by przypadkiem niczego nie pominąć i nie mieć miszmaszu w głowie. Bo dzieje się tu tak wiele, że czytelnika może to pokonać.