Bardzo podobał mi się pierwszy kryminał Piotra Kościelnego – „Zwierz”, stąd też sięgnęłam po kolejną książkę.
Krzysztof po kłótni ze swoją dziewczyną wychodzi z domu i się upija. Gdy wraca nad ranem okazuje się, że dziewczyny nie ma w domu. Chłopak zaczyna się niepokoić i próbuje sprawdzić co się stało. Dowiaduje się, że rankiem dziewczyna poszła w stronę lasu. Ponieważ długo nie wraca udaje się na komisariat do Ścinawy by zgłosić zaginięcie narzeczonej. Niestety jest weekend i posterunek jest nieczynny. Krzyśkowi pozostaje czekać do poniedziałku. Będąc w Ścinawie przypadkiem spotyka Tomka, komisarza z miejscowego posterunku, który chce zając się sprawą. Jednak Tomek ma swoje problemy. Przypadkowo postrzelił kochanka swej żony i został zesłany do pracy w małej miejscowości. Od czasu wypadku powoli stacza się na samo dno, zalewając nieprzerwanie ból alkoholem.
Gdy narzeczona nie pojawia się w domu przez weekend Krzysztof w poniedziałek zgłasza jej zaginięcie na posterunku. Niestety nagle staje się dla policji podejrzanym. Co stało się z zaginioną dziewczyną? Przez kogo zostaje uprowadzona? Czy uda jej się uciec? Czy przeżyje?
Początek był w miarę dobry, ale im dalej w las tym bardziej książka podnosiła ciśnienie. W ogóle zabrakło mi w niej śledztwa. Policja praktycznie nie zrobiła nic by odszukać zaginioną dziewczynę. Komisarz, który obiecał Krzysztofowi pomoc przez cały czas był pijany. Był posterunek i nie było żadnego normalnego policjanta. Zresztą to samo było w więzieniu do którego trafił Krzysztof, gdy współwięźniowie przez kilka godzin go gwałcili i spuszczali łomot - służba więzienna chyba skryła się w podziemiu.
Moim zdaniem mamy nienormalny posterunek - bez prawdziwych policjantów, nienormalne więzienie – bez służby więziennej oraz nienormalnego prokuratora, który zamiast do aresztu wrzuca Krzysztofa od razu do więzienia. Jak na jedną książkę to trochę za dużo.
Wprawdzie pod koniec książki zaczęło się coś dziać, lecz to za mało. Oczekiwałam o wiele więcej, więc się zawiodłam.