Fantastyki szeroko pojętej czytam stosunkowo mało w porównaniu z innymi gatunkami, bo i też niewiele jest wstanie tego typu książek przyciągnąć moją uwagę i tak okręcić wokół swojej akcji bym z zaangażowaniem czytała po ostatni akapit. A ta pozycja szczególnie nie w moich klimatach, bo nie dość, że fantasy to na dodatek w kręgu mitologiczno-historycznym.
Fabuła wlecze się od pierwszych stron po.. tyle ile przeczytamy (ja nie skończyłam i nie żałuje). To taki mój kolejny koszmar, który dopadł mnie na jawie. Ta myśl jest tu dwuznaczna, bo nie tylko określa mój stosunek do tej książki, ale odnosi się do jej tematyki traktującej o potężnej cywilizacji, królestwie snów.
Język - można spokojnie powiedzieć - tak bogaty, że przesłania treść, która z biegiem stron wydaje się nie taka znów górnolotna. Bogate słownictwo, wymyślne nazwy nie zatrą przeciętności opowiadanej historii.
Pomysł to i może oryginalny i w świecie pisarzy fantasy nie znany, ale co z tego skoro wykonanie nudne, nie absorbujące w pełni naszych umysłów. A czytać po to żeby tylko doczytać, skoro człowiek męczy się nad każdą stroną, to żadna chwała dla czytelnika.
Co tutaj zasługuje na uznanie? Pomysł i stworzenie od podstaw zupełnie nowego świata z jego bohaterami, symboliką, taką rzeczywistość, która karmi się czymś nowym. Świat bogów, jak na Olimpie. Może bardziej przychylny, bez krwawych jatek, ale senny w samej istocie opowieści. A ja jednak wole zafascynować się tego typu literaturą...