Przedwojenny świat zniknął na zawsze, pozostawiając za sobą gruzy i nową rzeczywistość, do której ci, którym udało się przeżyć będą musieli się przystosować. Wielcy państwo nie mają już władzy absolutnej, szlachta stała się wrogiem ludu a nowi włodarze kraju „rozliczają” ją ze wszystkich przewin. Dla mieszkańców czworaków otwierają się drzwi do innego świata, możliwość pójścia do szkół, wyjazd do miasta, inne, być może lepsze życie.
Tylko, czy aby na pewno wszystko się zmieniło? Czy ludzie do tej pory uprzywilejowani przez majątki i tytuły bez szemrania zrzekną się władzy?
Z czworaków na salony to opowieść stara jak świat. Helena Tarnowska, która choć jeszcze przed wojną była wielką panią pod okupacją musiała ubrudzić swoje białe, delikatne dłonie i pracować dla Niemca. Ona i jej rodzina mieli więcej szczęścia niż inni, ich dawny dom nie został zniszczony, a po wojnie, gdy okupant musiał uciekać Tarnowskim pozwolono wrócić na stare śmieci. Pomyśleć by można, że wojna, która odarła ludzi ze złudzeń, nadziei i bogactw a następnie dojście do władzy komunistów, żądających „wszystkim po równo” powinny skorygować światopogląd dawnej szlachty, jednak stare nawyki nie tak łatwo wykorzenić…
Czy to teraz, czy dawniej ludzie lubili romantyzować życie na wsi. Zdawali się widzieć jedynie bliskość z naturą, wolność i sielskość, zupełnie ignorując piszczącą biedę czy restrykcyjne, niepisane zasady rządzące życiem gromady. A zasad było naprawdę sporo, zaś tych którzy ich nie przestrzegali w najlepszym wypadku wytykano palcami, w najgorszym zmuszano do porzucenia domu i odejścia ze wsi.
Nina Majewska-Brown okazuje się na szczęście odporna na ten trend, jej czworaki są takie, jakimi były w rzeczywistości: ciemne, gwarne i ciasne. Zamieszkałe przez zbiorowisko różnych rodzin z ich dobytkiem, problemami i smutkami. Pełne pretensji, wyrzeczeń i ciężkiej pracy, bo choć nowy rząd wprowadzał reformy w Warszawie, wieś wciąż była wsią i czy to pole, czy pańskie salony, ktoś pracować musiał.
Autorka boleśnie prawdziwie przedstawia ludzką naturę, skłonną do zazdrości i okrucieństwa, jeśli tylko komuś powiedzie się w życiu lepiej. A i na salonach nie jest wcale lepiej, tutaj zderzaj się stary świat szlacheckich rodów z nowymi realiami powojennej Polski. Kalejdoskop osobowości przetacza się przez książkę, zabierając czytelnika w podróż barwną i ciekawą ale nie łatwą.
Cała ta obłuda tak we wsi jak i we dworze, podwójne standardy i poczucie wyższości, które przenika te książkę jest przerażające a jednocześnie tak prawdziwie uchwycone, że czytając miałam wrażenie nienaturalnej prawdziwości tej historii… jakbym byłą tam osobiście i sama mogła przyjrzeć się opisywanym wydarzeniom.
Z czworaków na salony to wyjątkowa pozycja, odzierająca wieś z romantyczności i pokazująca ją taką jaka byłą naprawdę. Postacie stworzone przez autorkę nie są ani złe ani dobre, są szare i jak większość ludzi mają swoje radości i smutki, robią rzeczy dobre i mądre ale również okrutne i pochopne. Bywają popędliwe i zgorzkniałe, kłamią i oszukują ale również kochają i doceniają innych i właśnie to nadaje całej powieści złudzenie prawdziwości, jakby wszystko to było rodzinnym wspomnieniem, przechowywanym jak cenny skarb po prababci…
Do książki mam w zasadzie tylko dwie uwagi. Pierwsza to „tort z kasztanów” w tekście pojawia się przepis na wspominany przez Helenę tort i sam zabieg uważam, za bardzo fajny, jednak brakowało mi jednej ale za to ważnej informacji. W tekście nigdzie nie jest zaznaczone, że chodzi o kasztany jadalne. Kasztany a w zasadzie owoce kasztanowca czyli te jesienne kulki, którym nie możemy się oprzeć, dla ludzi nie są jadalne, ba w zasadzie to nawet są szkodliwe. W czasach wojennych, gdy panował głód, zdarzało się że ludzie suszyli je, mielili i dodawali do mąki, ale z uwagi na to, że kasztany jakie znamy z naszych skwerów i trawników nie są dla nas zdrowe, to używane były przeważnie jako pasza dla zwierząt. Dlatego obstawiam, że tort przedstawiony w książce miał być wykonany z kasztanów jadalnych, które w Polsce jakoś specjalnie popularne nie są, a szkoda, żeby ktoś się podtruł próbując wykonać ten przepis w domu.
Drugim „ale” jest fakt, że książka została wydrukowana w Chinach, i tu chyba więcej nie muszę mówić.
Książkę jak najbardziej polecam, jest niezwykle krótka i bardziej przypomina nowelkę, jej czytanie nie zajmie wam więcej niż jeden wieczór a warto zerknąć na kwestie mezaliansu i życia czworaków od trochę innej strony.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Wydawnictwu Bellona
#współpracarecenzencka
#współpracabarterowa
#współpracareklamowa