Szczepan Twardoch jest jednym z tych nielicznych autorów, których tekstów szukam i czytam je z zazdrością. Jest w nich intelektualna odwaga, bystrość, świeżość, erudycja i głębokie rozumienie spraw najważniejszych - wszystko, co tworzy Pisarza.
Rafał A. Ziemkiewicz
Dla autora tej książki doświadczeniem źródłowym jest utrata śląskiej dumowiny, której powolne osuwanie się w historyczny niebyt obserwuje z nostalgia, lecz bez złudzeń.
Wygnany, nigdzie już nie będzie w pełni u siebie.
Ani w polszczyźnie, która jako pisarz posługuje się mistrzowsko, ani w Polsce, której wieczna niedojrzałość chłoszcze z bezwzględnością podszyta żalem, ze nie zasługuje ona, by znaleźć w niej zastępczą ojczyznę.
Ani w czeznących resztkach europejskiej cywilizacji, której niegdysiejszej wielkości nie ocala naiwne rojenia o konserwatywnej restytucji. Ich stopniowe porzucanie łatwo prześledzić, czytając zebrane tu szkice chronologicznie, w kolejności ich powstawania.
Ani może nawet w religii przodków, choć Kościoła trzyma się jeszcze mimo wszystko, bacząc na ostatnią dlań, autopedagogiczną wartość katolicyzmu.
Jego eseistyka jest poszukiwaniem twardego gruntu, na którym mógłby stanąć pewnie, rzeczywistości, która nie rozstąpiłaby się przed kula wystrzelona z pistoletu.
Próba to ostatecznie daremna.
Jedyne oparcie Szczepan Twardoch znajduje bowiem w literaturze, pisanej z perspektywy po apokalipsie: u Jüngera, Máraiego – tych, którzy przeżyli śmierć własnych miejsc i czasów.
Aleksander Kopiński
Rafał A. Ziemkiewicz
Dla autora tej książki doświadczeniem źródłowym jest utrata śląskiej dumowiny, której powolne osuwanie się w historyczny niebyt obserwuje z nostalgia, lecz bez złudzeń.
Wygnany, nigdzie już nie będzie w pełni u siebie.
Ani w polszczyźnie, która jako pisarz posługuje się mistrzowsko, ani w Polsce, której wieczna niedojrzałość chłoszcze z bezwzględnością podszyta żalem, ze nie zasługuje ona, by znaleźć w niej zastępczą ojczyznę.
Ani w czeznących resztkach europejskiej cywilizacji, której niegdysiejszej wielkości nie ocala naiwne rojenia o konserwatywnej restytucji. Ich stopniowe porzucanie łatwo prześledzić, czytając zebrane tu szkice chronologicznie, w kolejności ich powstawania.
Ani może nawet w religii przodków, choć Kościoła trzyma się jeszcze mimo wszystko, bacząc na ostatnią dlań, autopedagogiczną wartość katolicyzmu.
Jego eseistyka jest poszukiwaniem twardego gruntu, na którym mógłby stanąć pewnie, rzeczywistości, która nie rozstąpiłaby się przed kula wystrzelona z pistoletu.
Próba to ostatecznie daremna.
Jedyne oparcie Szczepan Twardoch znajduje bowiem w literaturze, pisanej z perspektywy po apokalipsie: u Jüngera, Máraiego – tych, którzy przeżyli śmierć własnych miejsc i czasów.
Aleksander Kopiński