Andrzej Te żyje i pracuje w Szczecinie. Jest szaroszeregowym pracownikiem lokalnej instytucji. Na obiad jada jabłko i zupkę z proszku i popija wszystko kawą. Jego twórczość dotyka tematu tożsamości, zacierania się „Ja” człowieka w świecie opanowanym przez media i płynącą z nich dwadzieścia cztery godziny na dobę hipnotyczną papkę. Debiutował zbiorem opowiadań Dzieci TV, w którym spróbował przedstawić medialnie skażone pokolenie „dzieci telewizji”, mieszanki pustych subkultur, ludzi bez idei, bez sensu i celu. Ten sam motyw pojawia się w jego wierszach, zarazem wyrafinowanych i pełnych gier słownych. Poezja Andrzeja Te, stylizowana na gaworzenie, bełkot, niekiedy trącąca zamierzonym infantylizmem, zmusza do namysłu nad wielopłaszczyznowością tożsamości. Konfrontacja pierwszej litery alfabetu z samą sobą, raz małą, raz wielką, to zawoalowane pytanie: czy „A” jest nadal moim A(ndrzejem)?, czy jest mną, czy może zostało zdegradowane – na poziomie ontologicznym i epistemologicznym – do (a) spójnika? Czy zresztą spójnik spaja, czy też dzieli? Czy spójnik stać na świadomy protest przeciwko byciu „pomiędzy”? A może „A” to pierwsza litera stworzenia, która ma dość rozpoczynania świata i alfabetu wciąż na nowo? W każdym przypadku pojawia się pytanie: dlaczego? Dlaczego właśnie A (a)? Czy zresztą bycie pierwszym (inicjującym myśl, stworzenie, a tym samym rozpoczynającym – w planie temporalnym – podróż ku zniszczeniu) nie jest tożsame z byciem miałkim, oczywistym, skazanym na swoje miejsce w szeregu? Przydałby się bunt. Tylko przeciwko czemu się buntować, skoro nie ma niczego nadrzędnego, a „pan bóg” jest tylko jedną z figur stylistycznych, kreujących się na stwórcę? Ile ról odgrywa bóg/Bóg, a ile człowiek w jednym wierszu? Ile masek zakładają bóg/Bóg/człowiek w jednej egzystencji? W poezji Andrzeja Te przewija się motyw Gombrowiczowskiej potrzeby naszkicowania choć jednej twarzy, która – w odróżnieniu od maski i gęby – nie jest namacalna i powszechna. Chęć ujrzenia twarzy w jej czystej postaci (nieskażonej gębą) doprowadza do próby rozbicia formy poprzez dezintegrację utworu poetyckiego. To krok Poety w kierunku walki z formą (a może Formą) w ogóle, przekraczania granic, mówienia „nie” temu, co nosi znamiona pewności i pychy. A zatem – mimo wszystko – bunt? Czy jednak jest o co walczyć, co negować, komu pokazywać zaciśniętą pięść? A nawet jeśli tak, to czy starczy sił na bitwę o siebie z sobą? Pomiędzy mną (A) a mną (a) jest przecież kolejna forma ufundowana na płaskości, codzienności, konsumpcji i jednym pomyśle na życie. Jakim? z próby sprawdzenia sprawdzonych sposobów na życie stres (Każdego dnia)