Thora Heyerdahla należy dawkować co jakiś czas w kolejności chronologicznej. Kolejny reportaż norweskiego podróżnika środka XX wieku traktuje o wyprawie na tratwie z Peru do wysp Polinezji. Tytułowe Kon-Tiki to nazwa tratwy, nazwa nadana na cześć polinezyjskiego boga Tiki, o którym polinezyjskie legendy mówiły, że przybył na wyspy właśnie na takiej tratwie z krainy ze wschodu słońca. Wyprawa jest próba udowodnienia, że taka wyprawa była możliwa, co miało przypieczętować tezę autora - stojącą w opozycji do ówczesnego świata naukowego, że Polinezyjczycy przybyli z Ameryki Południowej. To tyle teorii. Jednakże, o ile czytelnik nie za bardzo zastanawia się nad pochodzeniem Polinezyjczyków, to mam nadzieję, że zaciekawi go książka. Dlaczego?
Moim zdaniem, wartością literacką reportażu jest plastyczność opisu oceanu, stworzeń wszelakich, które nasi podróżnicy napotykali. Czytając miałam wrażenie, że ja również troszeczkę patrzę na świat z perspektywy tratwy Kon-Tiki. I po dla takiego wrażenia warto jest przeczytać książkę.