Wyjątkowa debiutantka

Opowieści różnych jak to wielmoża dla zakładu przeobraża pięknotkę z ulicy w gwiazdę sezonu jest wiele, ale bądźmy szczerzy: "Edukacja Rity" to to nie jest. "Parada wielkanocna" też nie, choć wydanie elektroniczne "Wyjątkowej debiutantki" to cyrk na miarę Barei. Romans - bezbarwny i lekko nużący - mógłby się jeszcze wybronić. Po prostu byłby kolejną słabą, lecz wciąż akceptowalną pozycją z listy taniej literatury przystankowo-przykuchennej made by Harlequin. Mogło tak być, gdyby nie byle jakie tłumaczenie i żenująco niski poziom pracy redaktorskiej. Od strony technicznej "Wyjątkowa debiutantka" to kompromitacja i wstyd dla osób, które się pod tym podpisują. Razi ubogie słownictwo i słaba praca tłumaczki. Tekst to żywe faksymile angielskiego tekstu. Polska gramatyka? Składnia? Nie dotyczy. Wyrażenia typu "Wzięli na tapetę" kłują w oczy i przystoją mowie nam współczesnej lecz nie dziewiętnastowiecznym romansom. W tekście roi się od brakujących słów i liter, nie brakuje też kiksów w rodzaju "moi rodzili nie umieli pływać".
W tym miejscu dochodzę do wniosku, że praca redaktora w wydawnictwie HarperCollins Polska to fucha życia - nic się nie robi a kasa leci. Też tak chcę. Zastanawiam się teraz, czy są jakieś doły zawodowej niekompetencji, których wydawnictwo polskiej edycji Harlequina nie zdoła sięgnąć. Po tym co widzę - wątpię czy istnieją jakiekolwiek. Aż zajrzałam na stronę redakcyjną, by wiedzieć kto odpowiada za tę wydawniczą szkaradę. Myślę, że warto zapamiętać. I wyst...