“Wszystko skończy się o północy” to trzeci thriller Harriet Tyce, który łączy dwa rodzaje tego gatunku: psychologiczny z prawniczym, w którym napięcie budowane jest spokojnie, ale bardzo skutecznie. Cała opowieść rozgrywa się w przeciągu dwóch, może trzech miesięcy, wiemy jednak od początku, że zakończy się w Nowy Rok, w noc sylwestrową dojdzie do tragedii. I tak to, co do niej doprowadzi, oglądamy oczami prawniczki Sylvie, jednak nie tylko jej perspektywę poznajemy - jest ktoś, kto opowiada o tym, co dzieje się zaraz po północy w pierwszym dniu nowego roku, są też osoby, które kolejnego dnia zjawiają się na miejscu zdarzenia. I to te dwie ostatnie perspektywy wywołują ciarki na plecach, są dosadne, momentami nawet makabryczne, a wiedząc czym to się wszystko zakończy, na to, co wydarza się wcześniej patrzymy z podejrzliwością. Coś przecież musi do tego doprowadzić? Jakie grzechy przeszłości pogrzebane na dobrych dwadzieścia lat tej nocy wyjdą na światło dzienne? Poprzez kreację Sylvie czytelnik ma poczucie dezorientacji - w końcu to bohaterka, która niczym się nie wyróżnia, która jako nastolatka pragnęła tego, co chcą wszyscy w jej wielu - fajnych znajomości i lokalnej sławy wśród innych nastolatków. Czy to nie uniwersalne pragnienia tego wieku? Teraz jest to kobieta skupiona na karierze, niespecjalnie mająca czas na cokolwiek innego… I wtedy coś się dzieje, coś co zmienia perspektywę. Całość przyjemnie zajmuje, angażuje na tyle, by móc zaznać dobrej rozrywki, skutecznie...