Jerzy Urban – jeden z najlepszych felietonistów polskich XX wieku. Do oceny książki postawy moralno-politycznej autora i jego kariery mieszać nie zamierzam. Pamiętam, że matka, czytająca namiętnie „Kulisy”, była jego tekstami (pisanymi bodajże pod pseudonimem Kibic) zazwyczaj zachwycona. Podobał jej się głównie zmysł obserwacji autora, kapitalne słownictwo i jego poczucie humoru. Potwierdzam. Takie właśnie są albo raczej były te teksty.
„Wszystkie nasze ciemne sprawy” to zbiór kilkudziesięciu felietonów pisanych zapewne w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku i tychże czasów dotyczące. Jeśli nie wszystkie, to na pewno większość składa się z trzech elementów: wątku kryminalnego, często absurdalnego, opisu ówczesnego życia w PRL, to jest ludzi, spraw, zdarzeń, okoliczności, warunków oraz ironiczno-cynicznej puenty. Dodam, żeby nie było rozczarowań, że ten wątek kryminalny, to taki PRL-owski, siermiężny, przenno-buraczany, nie ma się czym ekscytować; manko w osiedlowym sklepie, defraudacja w urzędzie, podszywanie się pod kogoś z wyższym wykształceniem, udawanie męża Wrzesińskiej i takie tam.
Kiedy czytałem historię Amerykanina, prostego pracownika stacji benzynowej, który uwierzył, że za 120 dolarów zostanie dziedzicem polskiego tronu, przypomniały mi się współczesne afery, na przykład z saudyjskim księciem lub arabskim szejkiem, i uderzyło podobieństwo wtedy i dzisiaj. A konkretnie, jak niewiele się zmieniliśm...