Nie dla mnie takie książki. Osiemdziesiąt stron, a dzieje się więcej, niż w serialowych tasiemcach przez wszystkie sezony razem. I może dobrze, bo nudy nie ma i zbędnych opisów, ale również na próżno szukać tu emocji.
Sytuacja życiowa w jakiej znaleźli się główni bohaterowie „Wiwat małżeństwo” delikatnie mówiąc jest nieciekawa. Zaradna młodziutka gejsza z ubogiej rodziny poznaje żonatego mężczyznę, który porzuca swoją rodzinę, aby zamieszkać z ukochaną kobietą. Wydawać by się mogło, że para ma za sobą najtrudniejszy etap znajomości i teraz, kiedy już oficjalnie są razem, nic nie stanie im na drodzę do szczęśliwej codzienności w japońskim mieście. Niestety miejskie życie Osaki szybko sprowadza ich na ziemię. Wszystkie pomysły i nadzieje na lepszą przyszłość zmieniają się w kolejne porażki.
Czytając opis wydawcy nastawiałam się na historię o wyjątkowej relacji dwojga ludzi, która przyniesie mi masę emocji. Tymczasem Choko i Ryukichi rozstawali się i schodzili kilka razy, czołgali po dnie, a nawet ledwo uszli z życiem podczas trzęsienia ziemi, a ja nie czułam nic, nawet nie jestem pewna, czy ich uczucia wobec siebie były szczere. W połowie książki porzuciłam nadzieję na wstrząsy emocjonalne w tej kwestii i większą uwagę skupiłam na tym co w tle, czyli na obrazie niesfornego japońskiego miasta i jego bogatych smaków. Tutaj też nie poczułam za wiele, nie licząc zapachu sosu sojowego, który wywołał burczenie brzucha i zmotywował mnie do wypadu do japońskiej k...