Tym razem PRAWIE padłam ofiarą braku znajomości całego cyklu. Na początku trudno było mi powiązać ze sobą wszystkich bohaterów i wśliznąć się bezproblemowo w akcję powieści. Szybko jednak wyczułam, że książka warta jest wysiłku i strona po stronie wgryzałam się treść.
Przez Wydział Krajowej Policji Kryminalnej przeszedł prawdziwy armagedon - jeden z policjantów okazał się seryjnym mordercą. Sebastian Bergman, uprzednio usunięty z policji, powraca do gry gdy na miejscu zbrodni zostaje odnaleziona informacja kierowana właśnie do niego. Pewnego dnia odwiedza go córka jednego z jego pacjentów siejąc zamęt nie tylko w życiu Sebastiana, ale i w śledztwie. Wkrótce zamordowany zostaje jeden z zaciekłych wrogów Bergmana.
Sztuką jest stworzyć kolejny dobry tom gdy poprzedni wyrwał czytelników z kapci i pozostawił ich oniemiałych na wiele miesięcy. W przypadku „Win, które nosimy” udało się to wybornie.
Książka mocno wciąga czytelnika od pierwszych akapitów i dopinguje go do poszukiwania mordercy na własną rękę. Dawno nie zdarzyło mi się tak ścigać ze śledczymi i tak mocno główkować a nawet tworzyć własne mapy zbrodni.
Intensywnie próbowałam rozgryźć postać Sebastiana. Zęby prawie o niego połamałam, a on dalej pozostaje tajemniczy. Wielu bohaterów tej książki przyciąga niczym magnes swoim mrocznymi sekretami. Wiele postaci jest mocno intrygujących, zastanawiających i budzących podejrzenia. Relacje między nimi wzbudzają czujność czytelnika. Ich przeszłość kładzie się szerokim cieniem na teraźniejszości.
Zmienność akcji, mylne tropy, inteligentna intryga aż się proszą o zarwanie nocy. Grzebanie w życiorysach postaci, poszukiwanie dziur w przedstawianej prawdzie, deptanie po piętach śledczym daje mnóstwo czytelniczej satysfakcji.
Na koniec przychodzi mocny, zaskakujący i szokujący finał. Następuje dynamiczne crescendo i otwarcie puszki Pandory.
Współpraca barterowa @wydawnictwoczarnaowca