Ciężko ocenić zbiór opowiadań tak artystycznych, nieoczywistych, w których zdania układają się jakby w niepokojącą i nieprzewidywalną muzykę. Za sam język i takie twory jak „wniebowzięcie, wpiekłozstąpienie, wwodzieutonięcie” mogłabym wystawić najwyższą ocenę. Czasami jednak tego eksperymentu było dla mnie za dużo, aby dojść od nitki do kłębka trzeba było przejść za daleką drogę. Mimo wszystko będę książkę wspominać pozytywnie i polecać fanom grozy.
„Lanie ołowiu” Opuszczony szlaban, wróżby po terminie, rozbite szkło. Błoto na podłodze - ktoś wszedł Nataszy buciorami w życie. Myśli wlewające się do narracji. Dobry początek, mamy już jako takie pojęcie, z jakim stylem będziemy mieli do czynienia.
„Nefalim” Schody. Sny. Anioły. Rozciąganie, przeciąganie, wydrapywanie. Wieczna wędrówka aż do rozkładu. Słowa, które mają znaczenie. W tym opowiadaniu rzeczywistość mocno się deformuje, aby uwypuklić przedstawione symbole.
„Pogrzebek” Cierpienie uszlachetnia. Kiedy do małża wpadnie ziarenko piasku, to boli go to i uwiera. Pokrywa je masą perłową, aby było mu wygodniej. Czy to samo rozwiązanie sprawdzi się w przypadku człowieka?
„Głodna woda” „Roznosi się drogą kropelkową, przez łzy, wino i krew, dlatego tak wielu było męczenników, bo jak myszy przenoszące toksoplazmozę przestają bać się kotów, jak wściekłe zwierzęta szukają ludzi, tak misjonarze chcą zbawiać świat”. Bardzo pomysłowe wykorzystanie doświadczeń pandemi...