"Wiedźmę z Bronaczowa" miałam okazję poznać dzięki book tour u Czytam dla przyjemności. Muszę przyznać, że kiedy wyjęłam książkę z pudełka, trochę zszokowała mnie jej objętość. 570 stron swoje waży, więc czytanie połączone było w pewnym sensie również z ćwiczeniami fizycznymi mięśni rąk ;-)
Tytułowa wiedźma ma na imię Janka i trójkę małych dzieci oraz fatalną opinię w okolicy. Mieszkańcy małej wsi Radziszów od lat z ust do ust przekazywali sobie niechlubne plotki dotyczące Janki i jej życia, jednak kiedy ledwie żywa stanęła u wrót plebanii, ksiądz nie zawahał się przyjąć kobietę z dziećmi pod swój dach. Choć chwilami dopadały go wątpliwości, czy dobrze postępuje, starał się racjonalnie podejść do sytuacji i nie patrzeć na kobietę przez pryzmat pielęgnowanych przez parafian zabobonów.
Rzepka, córka kata, uczestniczy w Krakowie w przyjmowaniu na świat dziecka Magdy, wiejskiej ladacznicy, której postępowanie sprawiło, że wylądowała w katowskim zamtuzie, gdzie odpracowywała swoje występki. Los sprawił, że dziewczynę stratowały konie, a dziecko cudem uratowano, wyjmując je z jej łona. Maleństwo pod swe skrzydła wzięli jako rodzice chrzestni Rzepka i... król Kazimierz Wielki. Kto jednak jest ojcem pogrobowca? Ta niecodzienna para (bo jakże to: król z córką kata?) wyrusza w drogę do miejsca, skąd podobno pochodzi Magda, a więc i mieszka tam pewnie jej rodzina. Może ktoś zechce przygarnąć sierotkę? Co napotkają na miejscu?
...