„To może być też książka o tym, że nie rozumiem, co to znaczy, że czas mija.“
Pomnik miłości oraz rozpacz, która nie może znaleźć ukojenia. „West Farragut Avenue“ to zbiór wspomnień przekształconych w formę powieści. W literaturę mocno współczesną, choć spisano przecież wydarzenia sprzed lat. Tyle że nawet, gdy bohaterka-autorka znajduje się w teraźniejszości, to tylko jedną nogą. Druga utknęła w szczeblach tego, co bezpowrotnie straciła. Co wciąż rozrywa jej serce, choć w inny sposób niż te dwadzieścia dwa lata temu.
„Może ijest tak, że ten, kto się nie pożegnał, jest jakby przyczepiony, złapany przez brak pożegnania, ale ten, kto żyje, też przecież utknął. Tak samo nie może się oderwać itak samo– niby jest, istnieje, ale jakiś taki półżywy.“
Nie przeżyłam takiej miłości, nie przeżyłam takiego lata, nie przeżyłam takiej Polski i takiej Ameryki. A jednak Agnieszka Jelonek jak zawsze sprawiła, że jej emocje stały się moimi. Rozerwała moje serce na strzępy i odebrała mi oddech. Konstrukcja w połowie doświadczyła załamania, ale tym razem nastąpiło to płynnie, z jasnych powodów, a obie narracje idealnie wpasowały się w to, co Jelonek chciała spisać. I zabolało to dokładnie tak, jak powinno.
„West Farragut Avenue“ to proza bardzo osobista. Może nawet trudniejsza do czytania niż autorki „Koniec świata, umyj okna“. Na pewno z większym ładunkiem emocji niż „Trzeba być cicho“. I jak we wcześniejszych tytułach miałam wrażenie, że Agnieszka jeszcze nie wykorzystuje swojego potencjału — tak tutaj mam wrażenie, że literacko dała z siebie znacznie więcej. Doceniam to oraz siłę, jaką musiała w sobie znaleźć, by stworzyć tę książkę, a następnie zdecydować się na jej publikację. Dziękuję.