McLellan uczył się pisarskiego fachu u Sandersona i to niestety czuć. Piszę niestety, bo z całym szacunkiem dla tego drugiego, ma niezwykle irytującą tendencję do lania wody. Jednak jeśli u Sandersona tą rozlazłość treści można (jak się chce) usprawiedliwić niebanalnym światotwórstwem i potraktować jako zapoznanie czytelnika ze światem tak różnym od naszego, jak tylko się da się opisać słowami, tak McLellan po prostu... dużo pisze.
Wkurza mnie taka nieudolna Sandersonizacja współczesnej fantastyki. Po co rozdymać powieści takie jak "W cieniu błyskawic" do 800 stron, z czego dobre 2/3 to generyczne fantasy, skoro i tak wszystkiego co ważne dowiadujemy się z dialogów prowadzonych między postaciami, prawiącymi sobie wykłady o czymś co jest dla nich oczywiste. Z kolei zakończenie, choć nawet ciekawe, jest naiwne do bólu i nie rekompensuje w pełni brnięcia przez tą powódź słów.
Moja niska ocena tej książki jest trochę sprzeciwem przeciwko takiej bezwładnej pisaninie, bezsensownego rozdymania powieści do niebotycznych rozmiarów. Nie oznacza to jednak, że powieść jest słaba. Jest średnia, więc jeśli macie dużo wolnego czasu i nic lepszego do roboty, to śmiało, bierzcie się za "W cieniu..." Dla mnie szkoda czasu - czekam na nowego Abercrombiego.