Krótki prolog rzuca światło na przeszłość bohaterki. Daje też wyjaśnienie na temat obaw, które targają nią dziś w sprawie posiadania kolejnego dziecka. Interesująco zaczynająca się fabuła, dająca spojrzenie na niedojrzałość młodych ludzi zostaje niepotrzebnie rozwleczona, szczególnie przez rozterki niepewnego Seana. Mąż Brooke O'Connor jest zaprezentowany w tak irytujący sposób, że już w połowie lektury miałam ochotę odłożyć "Utraconą córkę". Również wprowadzenie motywu utraconego dziecka ukazane z perspektywy innych bohaterów, nie jest tu ani zaskoczeniem, ani elementem szczególnie emocjonującym. A to przecież o wywołanie silnych emocji podczas odbioru powinno chodzić autorom przedstawiającym ludzkie dramaty.
Teoretycznie "Utracona córka" powinna przynieść solidną porcją wrażeń. Otóż to, teoretycznie. Mimo iż stawia na ważne tematy, poddaje pod rozwagę moralne dylematy, bynajmniej nie obroniła się przed schematami. Tak naprawdę trudno tu o oryginalność. Czytelnik wcześnie domyśli się poprowadzenia kolejnych zdarzeń w życiu bohaterów.
Tajemnice z przeszłości nie są czymś, czym należałoby się chwalić, ale powinno się podzielić z bliskim człowiekiem, skoro mają zasadniczy wpływ na życie rodziny. A w przypadku tej lektury, gdzie fabułę zbudowano w oparciu o zdarzenie z życia powściągliwej Brooke, można powiedzieć, iż tajemnica nie była warta przekopywania się prze prawie pięciusetstronicową treść. Dla mnie już w samym zdarzeniu sprzed lat nieprawdopodobne...