"Nie bój się zmarłych, bój się żywych. To jedynie żywi mogą Cię skrzywdzić"
Muszę się przyznać, że bardzo rzadko sięgam po tego typu książki. O ile nie mam problemu
z krwawymi kryminałami tak książki, w których mamy do czynienia z duchami, czy demonami
w realnym świecie już są ponad moje siły. Przed "Udręczonymi..." broniłam się "rękami i nogami", jednakże stało się. Poznałam najbardziej przerażającą historię "z pamiętnika Eda
i Lorraine Warrenów". Powiem szczerze, że początkowo w pierwszej części książki, nic nie zapowiadało wydarzeń z drugiej zdecydowanie bardziej przerażającej części. Współczułam rodzinie Snedeker tego, że musieli mierzyć się z chorobą najstarszego syna i zmian, które się wraz z nią wiązały. Zmian, które doprowadziły do wplątania ich w wydarzenia, które miały miejsce w ich nowym, upragnionym domu.
Z góry przepraszam za osobistą prywatę, ale zostałam wychowana w takim "nomen omen" duchu, jakobym miała bać się jedynie żyjących bo zmarli nie zrobią mi krzywdy. "Udręczeni" zadają tej tezie zdecydowany kłam. Opinie na temat istnienia demonów, duchów są podzielone, ale ja jestem otwarta na to, że może to być prawda. W podobnym duchu zostało zapewne wychowane małżeństwo Snedeker, które odwlekało przyjęcie do wiadomości tego co się dzieje w ich "czterech ścianach", aż jest za późno, aby niektóre znaki móc zignorować. Ich ukochany nowy dom, był kiedyś domem pogrzebowym, a wydarzenia dziejące się tam wiele lat temu, były przyczyną trage...