To naprawdę jest literatura przez duże L: coś niesamowitego, arcydzieło słowa, a zarazem bardzo subtelna proza. Czytałam z zachwytem. Wyczytałam, że autor (które to imię, a które nazwisko?) wygrał o jeden punkt z Gombrowiczem. I choć cenię Gombrowicza, to trzeba przyznać, że to naprawdę jest wyjątkowa książka i wyjątkowy pisarz. Jeśli literatura to zapis tego co człowiekowi siedzi w głowie, często ulotne i nie do uchwycenia, to to jest właśnie to. Pierwsze opowiadanie 'Tysiąc żurawi' to narracja, prosa na temat dylematu, jaki rozgrywa się w głowie i sercu mężczyzny, rozbitego pomiędzy kobiety, wspomnienia a teraźniejszość, tradycję i życie. Walczą o niego kobiety życia jego ojca, a wszystko to w konwencji rytuału podawania herbaty. Piękne były te opisy ceremoniałów i tyle wnosiły znaczeń. Tyle można pokazać poprzez podawanie herbaty: zaloty, rozpacz, nadzieję, brak nadziei, żałobę. Mężczyzna musi zdecydować czy wybrać namiętność, czy związek na równi społecznej i żaden wybór nie jest idealny.
Drugie opowiadanie 'Śpiące piękności' to studium staruszka, który przychodzi do nietypowego domu uciech, w którym starzy ludzie mogą spać przy boju uśpionych dziewcząt. Śledzimy tego człowieka jak wpatruje się w młode dziewczęta, ich zęby, jędrną skórę, piersi itd. itp. I to nie jest erotyka, ale głęboka refleksja nad życiem, wspomnienie młodości. Każda noc, a spędził ich tam bohater cztery przypominała mu inne kobiety z jego życia, z przeszłości. Trochę tęskni, trochę żału...