Intuicja to jednak potężna siła. Już w momencie, kiedy zobaczyłam "Trochę wstyd" w zapowiedziach wiedziałam, że muszę, ale to muszę ją przeczytać. I nie zawiodłam się. Książka była rewelacyjna. Doskonale wpisała się w moje poczucie humoru. I choć spodziewałam się bardziej rozwiniętego wątku romantycznego, to nie zmienia to faktu, że była świetna.
Luśka jest kobietą, która przeważnie najpierw działa, a potem myśli. No zdarza się. Ma świetna pracę, którą rzuca z dnia na dzień nie mając żadnej alternatywy. Jednocześnie jest to koniec przyjaźni z Martą, jej przełożoną. A, i jeszcze ten sąsiad z dołu. Gbur straszny. Na dodatek okazuje się, że zgodziła się (kiedy? jak?) zaopiekować swoim starszym bratem, Zeniem. Tylko że Zeniu jest... "wsiokiem". Nie ogarnia nic, oprócz pilota od tv, a pranie i gotowanie uważa jako obowiązek "bab". Luśka postanawia więc, że brat przejdzie u niej przyspieszony kurs samodzielności życiowej. Sama w międzyczasie rozpoczyna nową pracę i wdaje się w romans z szefem. Co z tego wyniknie?
Przezabawna opowieść o kompleksach i stereotypach, czasem trochę przerysowanych, ale z morałem trafiającym w sedno. Znajdziemy w niej wątki wiejskiej zaściankowości i poczucia wstydu, bo "co ludzie powiedzą", zawiłości relacji rodzinnych oraz mnóstwo życiowych mądrości ukrytych między wierszami. Odrobinę refleksyjna, ucząca, że każdy z nas popełnia błędy, ale najważniejsze, by wyciągać z nich wnioski i je naprawiać.
Daję 9/10, ale tylko ze względu na zakończenie, które było moim zdaniem zbyt szybkie. Kilka wątków zakończonych w zasadzie paroma zdaniami.
Książka do przeczytania w jeden wieczór. Wciąga jak gąbka wodę. Łzy śmiechu gwarantowane.