Wracam po latach do „Tristana 1946”. To ważny tytuł w mojej czytelniczej biografii, ponieważ była to pierwsza książka z gatunku „dorosłych”. I zaskoczenie – a więc to, co czytają rodzice może być ciekawe? Szybko przeczytałam inne powieści Kuncewiczowej i rozczarowania nie było, książki do dzisiaj stoją na moich półkach.
„Tristan 1946” to bogata, jędrna, gęsta proza psychologiczna bardzo wciągająca swoją fabułą. Obfituje w wielość wątków, poczynając od tytułowego, będącego transpozycją celtyckiego mitu, ale wyposażonego przez autorkę we współczesne rekwizyty, poprzez wątki traumy wojennej, próby zagnieżdżenia się w powojennej rzeczywistości i problemy z tym związane. Dla mnie jest to także książka o odchodzeniu, o różnych jego rodzajach i stopniach.
Kuncewiczowa ma wiele do powiedzenia, a bogactwo miejsc i stworzonych przez nią postaci tworzy mozaikę relacji pełnych nieoczywistych znaczeń. Bardzo zaciekawiły mnie rozważania Franciszka na temat Polaków, to bardzo nietuzinkowa postać. Prawdę powiedziawszy Autorka tak buduje swoje postaci, że wszystkie one są nadzwyczaj interesujące. Ważną rolę odgrywa również pies o imieniu Partyzant, który przebiegł 200 km, aby odnaleźć swego ukochanego pana.
Nie pamiętam, co zafascynowało mnie kiedyś, ale stwierdzam, że treści zawarte w książce się nie zestarzały, to świetny kawałek literatury, zarówno piękny jak i mądry.