"Upiór w operze" to historia do której podchodzę dość sentymentalnie od czasu jak przed wielu laty obejrzałam ekranizację z 1990 roku o nieszczęśliwej miłości zdeformowanego, genialnego kompozytora, żyjącego w podziemiach Paryskiej Opery, do ślicznej solistki, Christiny. Wbrew pozorom ta powieść nie jest typową opowiastką o miłości, trzeba się wysilić, żeby zrozumieć jej przesłanie, które zawiera o wiele głębszy sens.
Anioł Muzyki, ujęty w postać oszpeconego Erica to uosobienie nieszczęśliwego, odrzuconego przez społeczeństwo geniusza, który pragnie tylko odrobiny czułości, ciepła i bliskości. Wyszydzany, odrzucony przez własnych rodziców kryje się przed ludźmi w spowitych mrokiem podziemiach Opery, którego jedyną radością jest muzyka. Postać skrzywdzona a jednocześnie bardzo trudna. Niejednoznaczna. Mimo, że nosi znamiona cech demonicznych, to ciężko ocenić Eryka jako postać zupełnie złą. To postać bardziej skomplikowana niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka....
Ta książka to doskonały przykład gotyckiego romansu grozy i posiada wszystkie elementy charakterystyczne dla tego gatunku - nieszczęśliwą miłość, zjawiska nadprzyrodzone, bohaterów o przeciwstawnych cechach, posępny klimat i aurę zwiastującą nadchodzące nieszczęście. I tak jak katedra Notre-Dame ma swojego Dzwonnika, tak dzięki Leroux'owi paryska opera ma swojego upiora, który obdarzył ją ponadczasowym mitem....
P.S. Przeczytane na "szybko" między "Gułagiem" a "Brazosem" z doskoku......