Jestem wściekły - naczytałem się za dużo opinii, jakie to arcydzieło współczesnej literatury. Sam sobie jestem winien, psia jego mać. Wszędzie zachwyty, wielkie słowa i oklaski, aż panowie w cylindrach w teatrze wstają i biją brawa, kłaniają się na znak podziękowania, a tu przychodzę ja oraz psuję tę całą weselną zabawę do rana. Nie wiem, co jest gorsze. Książki, które pretendują na żywy pomnik wystukany za pomocą młotka, czy samozachwyt nad własnym warsztatem. Autor wziął sobie do serca, że weźmie wielki temat i przerobi go w coś molochowego, w tak dużego, nieobliczalnego, że wyjdzie poza skalę, a ludziom wyjdą orbity z oczodołu. Szanuję, bo pisanie takich powieści musi być nie lada wyzwaniem. Czasochłonne oraz mozolne, jak chadzanie po grzęzawiskach. Zbieranie informacji, ciągła edukacja, aby powstało wiekopomne dzieło, które wręcz porazi publiczność w swej wymowie. Gratuluję autorowi za oddanie, za szczegóły oraz przekazywanie informacji w formie zbiorowego kompleksu. Tylko że ja to czytam od trzech, czterech tygodni! i jestem zmęczony, śmiertelnie zmęczony. Pobladłem przez literaturę! Dawno nie miałem podobnego problemu z czytaniem. Czuję się wykorzystany, w najgorszy sposób. Jestem zmęczony, jak pirat na samotnej wyspie, który nie miał w ustach gorzałki od upalnego lata, jak spragniona dziewczyna czekająca na chłopaka, którego nie widziała od trzech miesięcy. Niby doceniam starania, ale mam dosyć tej opowieści i czuję ulgę, że więcej nie wypłynę na głębokie wody na Arktykę, gdzie czeka szkorbut, krwawienie z ust, gdzie mróz dobija kości, aż trzeszczy w odbiornikach od niepogody. Tak - klimat jest zabójczy, wręcz nieznośny. Kipi od lodowatych oddechów, ciepłe ubranka nie schodzą z dezelowanego ciała.
Tak, przyznaję - atmosfera to połowa sukcesu tej powieści. Namacalny strach, że zabije nas mróz, brak odpowiednich witamin oraz beznadziejna sytuacja na statku, który ugrzązł na nieznanych polach. Warto wypisać zalety, żeby później przejść do kontrofensywy. A czuję, że będę jednym z nielicznych, który przyzna, że nikogo nie polubiłem na tej wyprawie. Są nieujmujący, o imionach nie wspomnę, bo zapominam za każdym razem i muszę posiłkować się lekturą - tak być nie powinno! Nie czuję żadnego rezonansu z tą ekipą oraz załogą samobójczej misji. To, co jeszcze mocniej wybiło z rytmu, to ciągła zmiana warty. Opisywane zdarzenia z różnych perspektyw, dobry zabieg, nie kłamię, ale nie obchodziło na jotę, ani na postawiony krok w drugą stronę, skoro z nikim nie nawiązałem głębszej przyjaźni. Jak nie psychopaci, to z mordą, która nie zna języka, a to nędzny pijaczek (czemu to Irlandczyk, a no tak, zapomniałem, że w Irlandii tylko piją). Nie chcę czytać powieści, kiedy los tych ludzi mnie nie obchodzi. Niech sobie zdechną pośrodku niczego.
Nie da się nie podejść emocjonalnie do ,,Terroru'', bo to jest terror. Fatalne warunki pogodowe, ciągła walka o przeżycie, a to jakiś niedźwiedź oderwie ci głowę, i weź z tym żyj, mój ty nieporadny kłapouszku. Myślicie sobie, że jadę za ostro, otóż nieprawda. Doceniam wiele rzeczy. Inuickie korzenia oraz mity związane z Eskimosami są prawdziwe, bo twórca odrabia pracę domową i tonie w swojej wiedzy, jak profesor na wykładach w Harvardzie. Tylko co z tego, jak mam gdzieś, co stanie się z ludźmi, ich problemy wynikają z tego, że porwali się z motyką na słońce. I to, co mnie niezmiernie irytuje, ponoć powstała na prawdziwych wydarzeniach, tymczasem autor dopowiada sobie różne rzeczy, i nagle, bez powodu - wrzuca elementy fantastyczne. Kurczę, po co? Żeby wykręcić horror a'la Lovecraft, dodajmy, że do Lovecrafta nie ma podjazdu. Sorry, ale nie. Ma to niepokojącą atmosferę, jakiś pierwiastek napięcia, ale dalej przypominam, że nie obchodzą mnie losy załogi statku. Co mi po wielkiej przygodzie na zatracenie skoro nie czuję dramatu jednostki? Są mało przebojowi, w większości przypadków schematyczni. Deprymujący, a mróz, prędzej czy później zamroził serce czytelnika, który nie czuł nic, jak bym brnął po kostki w zamarzniętej bryle. Jak bym topił się we własnej krwi, bo jak debil uwierzyłem, że będę czytał ARCYDZIEŁO! Tak wielkie, że będę klęczał w świątyniach i dawał na tacę ministrantowi w niedzielną mszę. Wymuszona szóstka, za to, że klimat jest piorunujący, a zakończenie dowalone, bez słodkiego pitolenia, że pojawią się jednorożce, sielska kraina, a załoga będzie jadała winogrona, jak greccy bogowie. Dałem się wciągnąć, że będzie to literatura najwyższej wagi, ale zepsuje wam to święto. I idę gdzie indziej .