Albo taki moment rajowy: Biebrza skuta lodem, wieczór. Księżyc na pustym niebie skrzy się, aż ścieka srebrem. I nagle słyszę między trzcinowiskami: pląsze głos pieśniowy. Wraca jakiś wędkarz zapóźniony, na pewno z udanym połowem. A może i nie, może tak to noc biebrzańska, księżycowa go podnieciła. Tylko rzewne echo niesie się po srebrzysto-białym pustkowiu. Szczęśliwi ludzie znad Biebrzy. Chyba tak. Biebrza nosi w sobie co, czego nie da się namalować, opisać, ująć obiektywem aparatu fotograficznego. Dotyka ona ludzkiej głębi, naszej pierwotności. Nigdzie tak, jak nad Biebrzą, nie możemy "pomacać" swojego wnętrza, odnowić się. Gdy tracimy w życiu równowagę, gdy nam się kończą drogi, to wtedy warto przybyć na bezdroża Biebrzy, przejść się po dzikich trzcinowiskach.