Ni to reportaż, ni pamiętni, ni powieść. Sklejka kilku wyjętych z kontekstu prawdziwych lub nie scenek przeplatanych jakąś dziwną, jakby napisanej na kolanie historią o zaginionej babci i nieżyjącym ojcu. Niby wszystko kręci się wokół tej Odessy, ale opisy jej i jej mieszkańców są zbyt puste i jałowe, żeby móc naprawdę się o niej czegoś dowiedzieć. Jest wspomniany i Potiomkin, i Puszkin, i fontanny, i Mołdawianka też jest, ale dawało to wrażenie odhaczania punktów na liście, a nie składnej narracji. Jedyne, co oddawało namiastkę ducha tego wielokulturowego, jedynego w swoim rodzaju miasta to te dowcipy, które pojawiały się raz na jakiś czas pomiędzy rozdziałami.
Największym plusem tej książki jest to, że pierwszy raz od bardzo dawno nabrałam ochoty na posłuchanie sobie piosenek z musicalu Ach! Odessa - Mama, dzięki któremu zakochałam się i w musicalach, i w Odessie, a później i całej Europie Wschodniej. Byłabym dzisiaj zupełnie innym człowiekiem, gdybym wtedy to tego teatru nie pojechała.
Czy możemy porozmawiać także o tym, jak się nie powinno wydawać książek? Szalom bonjour Odessa ma 140 stron, ale wielu z nich mogłoby nie być, gdyby wydawnictwo było uczciwe i tak wydrukowało tekst, żeby nie były zupełnie puste albo nie zawierały dwóch zdań. Czytałam gdzieś, nie pamiętam już gdzie ani kiedy, że podobno im książka chudsza, tym gorzej się sprzedaje, ale ja mam na to inny sposób niż sztuczne zwiększanie objętości - nie wydawajmy rzeczy, które lepiej by się nadawały jako opisy pod zdjęciami na Instagramie niż jako produkt, za który trzeba zapłacić niemałe pieniądze.