Pisząc o Odessie w tekstach Majdzińskiej mam ochotę przytoczyć, że „powstaje na ruinach swojej przeszłości, zakopując własną legendę“, ale obecnie to zbyt bolesne słowa. Dalsza część myśli, „I ciągle czeka na dobrego gospodarza“, też uderza czytelnika, choć nie planowało. Natomiast pytanie retoryczne „Jak można tak nie kochać Odessy, żeby ją tak zepsuć?“ nabiera zupełnie innego wydźwięku. I właśnie tak wygląda lektura „Szalom Bonjour Odessa“ — to, co było, zderza się z tym, co dzieje się teraz. Daje to wrażenie, jakbyśmy obcowali z nagrobkiem przeszłości, z czymś ważniejszym niż w rzeczywistości. Aktualny kontekst działa więc na korzyść książki, która normalnie byłaby przyjemna, byłaby zgrabna językowo, ale też mogłaby nie wywołać większych uczuć. Teraz natomiast miesza naszą gorycz z czułością, jaka wybrzmiewa z tekstów.
Majdzińska spisała swoje codzienne spostrzeżenia, urywki rozmów i myśli z dwóch lat pobytu w mieście, a choć jest to zabawne czy ciekawe, to angażuje w umiarkowanym stopniu. Tyle że Odessa autorki, to Odessa w przeddzień wojny, gdy nikt jeszcze się nie spodziewa, jak będzie wyglądała rzeczywistosc za kilka miesięcy. Tworzy to kontrast w naszych głowach oraz sercach i sprawia, że warto przystanąć, żeby porwać się słowom autorki. Opisom językowo ładnym, czasami nawet bardzo ładnym.
Trzy ciekawostki:
1. „Szalom“ to żydowskie powitanie.
2. „Cieć“ to nie zawód ani stanowisko, tylko pejoratywne określenie na stróża/dozorcę.
3. „Pop“ używamy tylko, gdy duchowny sam tak się określa. Bezpieczniejsze jest „batiuszka“. Najpewniej trochę zależy też od regionu, ale druga forma zawsze jest pewna, a pierwsza może kogoś obrazić.