W jednej z początkowych scen, kiedy bohaterowie znaleźli się w bydlęcym wagonie, dopadła mnie niemoc. Wiedziałam, że będzie kilkutygodniowa podróż pociągiem, nieludzkie warunki życia w tajdze i praca ponad siły, amnestia i wykraczająca poza wszelkie zrozumienie kilkumiesięczna? kilkuletnia? poniewierka tysięcy ludzi zostawionych samym sobie. Bez środków do życia, bez informacji, bez jakiejkolwiek pomocy. Za to z nadzieją. Dostania się do polskiego wojska. Powrotu do ojczyzny.
I śmierć, jako stały towarzysz każdego etapu tej drogi.
Przeczytałam już wiele na ten temat. Teraz, nie po raz pierwszy zresztą, pomyślałam, że nie dam rady przebyć kolejny raz tej łagrowo-tułaczej drogi… I nie po raz pierwszy, przełamałam się, by jeszcze raz, może od innej strony, może innymi oczami, może dam radę choć odrobinę zrozumieć…
Hm… Autor, Zbigniew Domino, miał skończonych zaledwie 10 lat, gdy w lutym 1940 roku, został wywieziony z rodziną na Syberię, w okolice Irkucka. Tam zmarła jego mama, a tata wstąpił do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Autor wrócił do Polski latem 1946 r. I echo tych wydarzeń jest bardzo wyraźne w losach książkowych bohaterów. I trudno się oprzeć wrażeniu, że w książkowym Staszku Dolinie jest bardzo dużo autora. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie późniejsze, polskie losy autora. Od 1949 r. Domino należał do PZPR, był pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego i Prokuratorem Naczelnej Prokuratury Wojskowej w czasach stalinizmu. ...