Chyba się z tą książką rozminęłam. Ileś lat temu pewnie by mnie zachwyciła, teraz - jakoś nie porusza. Czy to ja się zestarzałam, czy ona, a może obie? Coś, co było rewelacją, objawieniem bądź skandalem w roku 1978, albo i 1984, gdy wyszło pierwsze polskie wydanie, dziś budzi co najwyżej nostalgiczny uśmiech lub wzruszenie ramion.
Moja ocena ewoluowała w trakcie czytania - za początek, czyli absurdalne perypetie Jenny Fields byłam gotowa dać 8, za środek, czyli twórczość Garpa i jego oraz szanownej małżonki seksualne ekscesy - najwyżej 2. Dopiero po przełomowym wypadku narracja znów nabiera wigoru i zaczyna ciekawić. Na jakieś 7. Czyli za całość jakieś 6/10.
Może dlatego nie zachwyciło, że Irving jakby nie wiedział, co pisze. Początek to surrealistyczna czarna komedia, środek - nudna literatura kampusowa (w sensie typowo amerykańskiej opowieści o profesorach college'u, ich żonach, kochankach i ambicjach literackich), w końcówce wraca znów absurd, ale w lżejszej tonacji, z większą sympatią dla postaci. Gdyby całość była napisana tak, jak ostatnie rozdziały, sama krzyknęłabym: arcydzieło!