Nad Pembroke Manor zapadła już głęboka noc, gdy jakaś postać przekradła się schodami dla służby na parter. Bezszelestnie jak cień przemknęła przez ciemne korytarze i wkrótce potem ostrożnie otworzyła drzwi do biblioteki. Ciemność była jej sprzymierzeńcem. Wślizgnęła się do królestwa książek z dziesiątkami tysięcy tomów i podążyła do sekretnego gabinetu. Przez jedno ze zwieńczonych półłukiem, podzielonych szprosami okien, które wychodziło na ogromny taras i ogrody na tyłach posiadłości, wpadało blade światło księżyca. Jego promienie oświetlały antyczne biurko oraz stojące na nim najnowsze osiągnięcie techniki, zwane telefonem. Nocny gość podniósł słuchawkę, przyłożył ją do ucha, kilkakrotnie nacisnął widełki i czekał. Gdy połączenie zostało zrealizowane, tajemnicza postać w gabinecie zastygła na moment w bezruchu. Potem wyszeptała do słuchawki pierwszą część hasła: - Similitudo... - ...Dei - natychmiast padło w odpowiedzi. Dopiero wtedy nocny gość zaczął mówić.