Sugaru Miaki - autor przedstawionej historii serwuje coś na kształt prostego mechanizmu psychologicznego. Kusonoki wiedzie biedne życie, jego pasją są książki, które wypożycza (bądź kupuje) w bibliotece. Pierwsze sceny zapowiadają rzewny melodramat - oto, niegdyś przyjaciółka, jeszcze będąc dziećmi, oświadcza, że ożeni się z chłopakiem za lat naście (z charakterystycznym zaczerwieniem na twarzy i w tonie pół żarto-pół serio). Obietnica, za którą Kusonoki, biegnie na oślep i bez autorefleksji w dalszej części fabuły. Oddaje żywotność kosztem bierności oraz apatii do zastanej rzeczywistości. Trudno winić Kusonokiego za mierną pensję, ale robi wszystko, żeby być bohaterem markotnym. Zastygłym w miejscu i w przestrzeni. Jest wiecznie przygnębiony, jakby cierpiał na chorobę dwubiegunową, a jego strumień użalania się nad sobą powoduje, że przegrał z własną głową, z umysłem zamkniętym na zmiany. Nie próbuje wyjść z inicjatywą, wywołuje ciąg zatroskanej miny nie kombinując, jak poprawić byt. Oraz sprawić, żeby życie nabrało barw.
Lekarstwem na jego niedole ma być, według wtajemniczonych, umowa, w której oddajesz czas, zdrowie czy odcinek z życia na linii losu, w zamian otrzymasz pieniądze, których natarczywie potrzebuje zmizerowany protoplasta złamanych jednostek. Jedna z tych serii, co by było gdyby, gdybyś otrzymał propozycję odbudowy swojej majątkowości. Niestety w parze idzie dosyć lekkomyślne potraktowanie tematu, bo pieniądze odgrywają większą rolę niż samoświadome poszukiwanie sensu w otaczającej rzeczywistości, gdzie nie zastanawiamy się nad moralnymi postawami, czy taki układ jest godny kilku miedziaków, a przecież Judasz Iskariota potwierdził w Biblii, że nie warto. Nie ma żywiołowego napędzania fabuły, czy warto oddawać życie za parę jenów, które nie zmienią naszego nastawienia do społecznego kociołka, gdzie w Japonii kult pracy oraz samobójstwa zdarzają się nagminnie. Niewykorzystany koncept prędko mści się na samej narracji.
Brakuje tej opowieści dobrych dialogów z europejskiej czołówki, jak czynił to Joann Sfar w satyrycznym, rozbrajającym ,,Kot Rabina'', nie potrafi być strukturalnie namacalny, jak ,,Będziesz smażyć się w piekle'' podziemnego artysty Krzysztofa Owedyk, nie jest społecznie celny, jak komiksy Rutu Modan - izraelskiej skoczni po własnym państwie, która nie boi się wytykać oraz z uśmiechem wyśmiewać naród za ich niedorzeczne pomysły. Nie ma fenomenalnego protagonisty, który sprzeciwia się marazmowi społecznemu, jak Akira w ,,100 rzeczy do zrobienia, zanim zostanę zombie''. To negacja własnej osoby, która nie chce, lub nie zamierza zmienić cokolwiek własnymi siłami. Kompromitacja własnego ducha, wolnej woli i jakieś świeżej refleksji, czy naprawdę naszym marzeniem jest pościg za wygodą czy miłostkami z dalekiej przeszłości? Bohater nawet nie zadaje sobie trudu, żeby choć na chwilę zastanowić się, czy nie romantyzuje relacji, przecież mogła sobie znaleźć chłopaka lub zmienić się nie do poznania. Po co trwać w przeszłości, skoro niczego nie dodaje do teraźniejszości?
I choć można docenić za to, że opowiada smutną kolej rzeczy dorastających ludzi, którzy czują się wyobcowani, bez perspektyw, twórca podchodzi do tematu, jak do szkolnego egzaminu - bez przejmowania się o jakiekolwiek reguły gry, jest bezpieczny w narracji, bo najłatwiej okraść bohatera z jego osobowości, kiedy pieniądze są główną rolą w teatrze monodramu, jak młody chłopak popadł w kompletny obłęd na kulcie zarabiania gigantycznych sum na koncie, snując fantazje o dawnej miłości, która niekoniecznie musiała płynąć z uczuć. Zamiast intrygujących przemyśleń otrzymałem stek młodzieżowej popeliny, gdzie koncept jest potraktowany, jak zapadka bez wyjścia. A ja nie zamierzam sprzedawać swojego życia za jakieś 10 000 jenów rocznie.
Opinia pierwotnie pochodzi z blogu Literackiespelnienie.blogspot.com