Ta historia nasyci wielbicieli romansów i nie zaspokoi fanów rodzinnych sag.
Skąpani w argentyńskim słońcu będziemy wraz z bohaterami przemierzać konno płaskie, żyzne równiny pampy, zwiedzimy rozległe rancza i nie raz rozsiądziemy się w cieniu magicznego drzewa ombu. Te ostatnie będzie świadkiem narodzin zakazanego uczucia Sofii i Santiego.
W tym południowoamerykańskim klimacie aż kipi od namiętności, a sami bohaterowie albo kochają na zabój, albo nienawidzą. Sam początek zapowiadał się ciekawie racząc nas barwnym tłem kulturowo-polityczbym, zapowiadała się rozpisana na prawie 700 stron rodzinna saga. Nie sposób się nie wcuagnac!
Jednak od połowy, gdy główna bohaterka opuszcza ranczo i ląduje w Europie fabuła traci swój pierwotny urok.
Niewytłumaczalne i mało racjonalne stają się wybory bohaterów, podparte targającymi namiętnościami chciałoby się wytłumaczyć. Lecz zbyt wiele tu infantylności, a momentami wręcz trąca brazylijską telenowelą. Zbyt melodramatyczna i zbyt nudna jak dla mnie. Mocno drażni krzywda za którą nikt nie ponosi winy, zbytnia powierzchowność relacji rodzinnych i to, że gdzieś po drodze autorka z sagi przekształciła swoje dzieło w kierunku romansu, bo to on wysuwa się na prowadzenie.
Być może czytanie kilku powieści obyczajowych w przeciągu jednego miesiąca było błędem, być może powinnam dać tej książce jeszcze szansę. Jednak w chwili obecnej nie potrafię się zachwycać